Blogerka Martynka dla wPolityce.pl: Smoleńska histeria, czyli kto się boi Macierewicza? "To emanacja obaw przed odpowiedzialnością karną"

Fot. PAP/Grzegorz Michałowski
Fot. PAP/Grzegorz Michałowski

Dlaczego powyższe decyzje polskiego rządu nie wzbudziły już w 2010 roku odruchu protestu ze strony ekspertów komisji i samego profesora prawa lotniczego Marka Żylicza? Czy ta decyzja skutkująca brakiem pełnego, nieskrępowanego nadzoru i dostępu do polskich rejestratorów, nie odbiła się na jakości dochodzenia, a przez to na formułowaniu końcowych wniosków? Przecież dzisiaj już wiemy, iż kolejne kopie przekazywane przez stronę rosyjską miały liczne wady, różniły się między sobą długością. Jakość nagrań też pozostawia wiele do życzenia. Warto przy tej okazji wspomnieć, iż Holendrzy właśnie dzięki analizie ostatnich sekund dźwięków z kabiny ustalili z dokładnością do milisekund moment i miejsce wybuchu rakiety oraz czas rozchodzenia się fali uderzeniowej, co było pomocne w odtworzeniu przebiegu katastrofy boeinga. Na niekorzyść komisji Millera działa też inny fakt z ostatnich dni, a mianowicie w przeciwieństwie do propagandowych zaklęć jej członków oraz wspierających ich mediów, żarliwie dowodzących, iż rekonstrukcja, czy w ogóle wrak są absolutnie zbędne, Holendrzy przy mocy międzynarodowych ekspertów zrekonstruowali wrak, pieczołowicie badając każdą, nawet najmniejszą część.

Efekty tych działań mogli wszyscy zobaczyć podczas konferencji Holenderskiej Rady Bezpieczeństwa. Tymczasem komisja Millera, której członkiem był również pan Żylicz, w jednym z załączników do raportu napisała:

W dniach 11-13 kwietnia 2010 r., dobę po katastrofie, umożliwiono polskim ekspertom dokonanie oględzin miejsca zdarzenia oraz wykonanie zdjęć. Zgromadzony materiał fotograficzny nie był udokumentowaniem stanu wraku samolotu bezpośrednio po zaistniałej katastrofie (co uczyniła zapewne komisja rosyjska), gdyż wiele elementów samolotu zostało przemieszczonych w trakcie prowadzonej akcji ratowniczej lub zmieniło swoje położenie w wyniku prowadzonych przez komisję rosyjską badań.

W przywołanym wywiadzie profesor Żylicz boleje też nad tym, że komisja Millera nie rozprawiła się  z hipotezami Macierewicza, gdyż teraz to on rozprawi się z dowodami komisji.

Otóż eksperci komisji rządowej nie rozprawili się i nie rozprawią z hipotezami Zespołu Parlamentarnego z prostego powodu: nie mają dowodów, gdyż jak sami stwierdzili w przywołanym wyżej dokumencie , nie zbadali szczegółowo wraku, nie mieli możliwości udokumentowania stanu i miejsca położenia poszczególnych części bezpośrednio po zaistnieniu katastrofy, co pozwoliłoby wstępnie ustalić mechanizm rozpadu samolotu, a jak wiadomo Rosjanie bardzo szybko zajęli się przenoszeniem i niszczeniem poszczególnych elementów tupolewa. Eksperci komisji Millera nie wykonali żadnych symulacji, które by w sposób naukowy udowodniły, że brzoza może przeciąć niczym piła skrzydło 100 tonowego samolotu, a samolot na wysokości 5 m, przy rozpiętości skrzydeł 37 m (niech będzie minus 6 m, które miało się urwać na brzozie) wykonał beczkę i wylądował na „plecach”, nie zostawiając przy tym większej bruzdy w grząskiej ziemi. Żaden z ekspertów rzeczonej komisji nie wyjaśnił, dlaczego zasilanie zostało gwałtownie przerwane na wysokości 15 m, zanim samolot uderzył w ziemię, ani dlaczego samolot spadając z kilku metrów wyglądał jak malezyjski boeing, trafiony pociskiem na 10 tysiącach metrów.

Koledzy pana profesora nie dokonali również rekonstrukcji wraku, choćby ze zdjęć, jak to uczynili eksperci Zespołu Parlamentarnego, ani nie mieli dostępu dokumentacji sekcyjnej ofiar, gdyż wówczas zaniepokoiłby ich, a przynajmniej powinien, fakt, iż w ciele jednej z ekshumowanych ofiar znaleziono nit, czy znacznie podwyższony poziom hemoglobiny tlenkowęglowej u kilku innych (COHb)(3,4).

Profesor Żylicz, Maciej Lasek oraz cała plejada wspierających ich ekspertów, mogą do końca świata opowiadać, że komisja rządowa Jerzego Millera wyjaśniła profesjonalnie i w całości katastrofę smoleńską, i w geście histerii ciskać bluzgi na Antoniego Macierewicza oraz współpracujących z nim naukowców, ale nie zatrzymają lawiny, która właśnie ruszyła i powoli zaczyna nabierać rozpędu. Kilka tygodni temu jeden z byłych oficerów wywiadu przedstawił na łamach tygodnika „wSieci” dość szokujący, a przy tym przygnębiający obraz pierwszych godzin i dni po 10 kwietnia 2010 r. w polskich służbach specjalnych, kiedy dało się odczuć pewną wyraźną presję ze strony zwierzchników, by nie dociekać i nie badać.(5)

Ciąg dalszy na kolejnej stronie

« poprzednia strona
123
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.