Gdy panie i panowie z BND przeczytają moją książkę, szybko zorientują się, że jestem w posiadaniu tego raportu i że jest on wiarygodny. I nie będą mieli podstaw do tego, by mnie atakować. Zapewne jednak będą dalej szli w zaparte. Zmienią tylko nieco taktykę. Powiedzą, że ten raport źródłowy BND jest mało wiarygodny, bo stanowi tylko zbieraninę informacji, jedną z wielu i do tego najmniej istotną
— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl niemiecki dziennikarz śledczy Jürgen Roth.
wPolityce.pl: Niemiecka Federalna Służba Wywiadowcza (BND) wydała wczoraj oficjalną deklarację, w której zaznaczyła, że nigdy nie twierdziła, iż w Smoleńsku doszło do zamachu. Ani nie przekazała takiej informacji rządowi w Berlinie. Jak pan tłumaczy to dementi?
Jürgen Roth: Nigdy nie twierdziłem, że BND wychodził z założenia, iż był to zamach, ani, że rząd federalny w Berlinie czytał raport źródłowy BND, na którym się opieram. Wychodzę jednak z założenia, że rząd federalny został przez niego poinformowany o tym, że dwa ważne źródła jednego z jego agentów mówiły o obecności środków wybuchowych na pokładzie TU-154M. Nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej. Te same źródła także mówiły wyraźnie o zamachu. Co BND zrobił z tym raportem, który został na podstawie tych informacji źródłowych sporządzony, nie wiem. Zazwyczaj takie raporty są przekazywane wyżej. Jeśli źródła są wiarygodne, to zazwyczaj idzie się dalej tym tropem. A w tym wypadku są to bardzo wiarygodne źródła. Oczywiście raport mógł też wylądować na półce w szafie, jeśli Berlinowi nie zależało na dalszym grzebaniu w tej sprawie.
Czy nie obawia się pan, oprócz dementi ze strony BND, prób dyskredytacji pana jako dziennikarza. I to nie tylko w Polsce, ale także w Niemczech?
Nie wychodzę za założenia, że tak będzie. Kiedy panie i panowie z BND przeczytają moją książkę szybko zorientują się, że jestem w posiadaniu tego raportu i że jest on wiarygodny. I nie będą mieli podstaw do tego, by mnie atakować. Zapewne jednak będą dalej szli w zaparte. Zmienią tylko nieco taktykę. Powiedzą, że ten raport źródłowy BND jest mało wiarygodny, albo nieistotny, bo stanowi tylko zbieraninę informacji, jedną z wielu i do tego najmniej istotną. Liczę się z tym. Jednak ten raport istnieje i nie da się temu zaprzeczyć. Ze strony rządu w Berlinie dochodzą mnie podobne słuchy. Koniec końców to polityczna decyzja.
Berlin woli, by pozostało przy tezie o wypadku?
Tak. Jeśli BND mówi, że od początku wychodził z założenia, że katastrofa w Smoleńsku była tragicznym wypadkiem, to oznacza to, że taka była wola niemieckiego rządu. Taki otrzymali odgórny nakaz. Należy tu odróżnić pracowników BND od politycznych władz. Czy istnieje ze strony tych politycznych władz zainteresowanie wyjaśnieniem tej sprawy. Takiego zainteresowania ewidentnie nie ma. Na tym polega tragizm tej całej sytuacji: że nikt nie chce udzielić odpowiedzi na wciąż otwarte pytania wokół Smoleńska. Jest tu tyle sprzeczności, kłamstw. I nikt nie chce tego wyjaśnić. Mówię przede wszystkim o zachodniej Europie. Wybrała ona najwygodniejszą drogę: postanowiła uwierzyć w to co mówią Rosjanie i polski rząd. I teraz nie chce się z tego wycofać. By nie drażnić Rosji oraz zadowolić polskie władze. To jest osobliwa gra i ta gra nazywa się Realpolitik. Dlatego już po 48 godzinach wiedzieliśmy z jakiego powodu rozbił się samolot Germanwings, a do dziś nie możemy dowiedzieć się prawdy o katastrofie w Smoleńsku.
Rozmawiała Aleksandra Rybińska
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/239657-jurgen-roth-dla-wpolitycepl-bnd-zaprzecza-ze-mial-informacje-o-zamachu-bo-taka-jest-wola-berlina-to-osobliwa-gra-zwana-realpolitik-nasz-wywiad