Magdalena Merta: „Zazdrościmy Holendrom. Nas nasz rząd po katastrofie zdradził”. NASZ WYWIAD

Holenderscy policjanci na miejscu tragedii MH17, fot. PAP/EPA
Holenderscy policjanci na miejscu tragedii MH17, fot. PAP/EPA

wPolityce.pl: Podczas posiedzenia sejmowego zespołu smoleńskiego Redbad Klijnstra wystąpił z przemówieniem, w którym zrelacjonował zdecydowane działania holenderskiego premiera po zestrzeleniu malezyjskiego boeinga. Jak pani się wtedy poczuła?

Magdalena Merta: No… Przychodzi nam tylko pozazdrościć Holendrom tego, jaki stosunek do tragedii obywateli tego kraju ma ich rząd. Nie ma wątpliwości, że obserwujemy postępowanie właściwe, zgodne ze standardami i ludzkimi i państwowymi. Tym boleśniej przeżywamy sytuację, kiedy sami przez własną władze zostaliśmy zdradzeni. Zostawiono nas, musimy sami borykać się z nieuczciwością Rosjan, ze złą wolą państwa rosyjskiego.

Oczywiście łączymy się w bólu z rodzinami holenderskimi, które straciły swoich bliskich, tego straconego życia nic nie jest w stanie zwrócić, tej sytuacji nic nie jest w stanie naprawić. Ale myślę, że rzetelne badanie tego, co się stało jest dla nich dużą ulgą. Nam odmówiono nawet tego.

Największe różnice w postawie rządów w sytuacji po katastrofie można było dostrzec, kiedy pan Klijnstra mówił, że holenderski premier ma świadomość, że to naród jest jego pracodawcą. W Polsce to chyba niemożliwe…

My Polacy, niestety nie możemy mieć takiego poczucia… Szczególnie teraz, po aferze taśmowej mamy raczej poczucie, że władza jako taka to jest grabieżca, który sprzeniewierza nasze pieniądze na drogie wina i doskonale się bawi nie czując żadnej odpowiedzialności za to, co robi.

Holendrzy czują, że mają wpływ na swoje państwo. To chyba też bardzo nas różni?

To chyba nie jest przypadek, że kraje Beneluxu podobnie jak Skandynawia mają najwyższy procent zaufania społecznego do władzy. Tam ludzie wierzą, że ci, których wynieśli do władzy są reprezentantami ich interesów. A u nas ten procent jest w skali europejskiej jednym z najniższych. Jakoś tak jest, że u nas zawsze rządzą „oni”.

Chciałem zapytać jeszcze o pana prof. Biniendę, który na tym samym posiedzeniu z żalem mówił o polskich mediach, które wykpiwają jego badania i podważają jego autorytet. Co pani o tym sądzi?

Myślę, że to jest element tej polityki zakłamania i dezawuowania, która jest w Polsce powszechna. Ale mnie może mniej niż innych to dziwi czy boli, bo ja z racji mojego zawodu dobrze znam zbrodnię katyńską i kulisy kłamstwa, którymi ona była przez kilkadziesiąt lat otoczona. To jest ten sam mechanizm, prof. Binienda jest „tylko” wyśmiewany, ci którzy śmieli mówić, że ludobójstwa w Katyniu dokonali Rosjanie byli represjonowani i prześladowani. Tamto kłamstwo wpisywano w podręczniki szkolne, wsadzano ludzi do więzień za mówienie prawdy - ten schemat dobre znamy. Jeśli chodzi o Smoleńsk, to te lata, które nastąpiły po nim też będą włączone do śledztwa. Trzeba wyjaśnić procedurę oszustwa, kłamliwą propagandę. Profesor Binienda i inni profesorowie, którzy się zajmują katastrofą są tego ofiarami.

Pocieszające jest to, że jakie by kłamstwa nie mówiono o Katyniu to nie zmieniło to rzeczywistości. Od tego, że propagowano pewną wersję, nie zmieniły się fakty. I cokolwiek złego będzie się mówiło o profesorze Biniendzie, to nie zniesie to odpowiedzialności Rosjan za Smoleńsk.

Rozmawiał Marcin Wikło

CZYTAJ TAKŻE: Zespół Macierewicza: Tupolew jak boeing. Podobieństwa i różnice dwóch katastrof

TYLKO U NAS. Przemówienie Ewy Błasik: „Musieliśmy osobiście odkłamywać kłamstwa smoleńskie”

Prof. Binienda: „Ci, którzy dyskredytują moją pracę to funkcjonariusze, a nie dziennikarze”. NASZ WYWIAD

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych