Marta Kaczyńska: „Tego dnia nikt oficjalnie nie poinformował mnie o śmierci moich rodziców”. Przeczytaj FRAGMENT KSIĄŻKI

Fot. wPolityce.pl / mypis.pl
Fot. wPolityce.pl / mypis.pl

Czym jest polskie państwo kierowane przez Donalda Tuska dowiedzieliśmy się nie tylko z ostatnio ujawnionych podsłuchów. Czarno na białym pokazała to katastrofa smoleńska. Działania władzy, które do niej doprowadziły i bezradność, jaką wykazała się administracja po tragedii.

Na dodatek w dniu śmierci śp. Marii i Lecha Kaczyńskich nikt z władz nawet nie poinformował oficjalnie ich córki. Publikujemy fragment książki „Moi Rodzice” będącej wywiadem rzeką z Martą Kaczyńską, przeprowadzonym przez Dorotę Łosiewicz.


To była sobota rano. Jak zawsze wstałam, żeby przygotować śniadanie dla dzieci. Mąż był za granicą. Planowałam spokojny dzień z córkami. Włączyłam telewizor. Chciałam zobaczyć transmisję z uroczystości w Katyniu. Nie miałam zamiaru oglądać całości, bo zawsze denerwowałam się publicznymi wystąpieniami taty, choć on wypadał bardzo dobrze – miał fenomenalną pamięć i zazwyczaj mówił bez kartki. Być może, paradoksalnie, zamiast niego odczuwałam tremę i w związku z tym miałam taki dziwny zwyczaj: przeważnie oglądałam początek i koniec wystąpienia, a ewentualnie już po wszystkim odtwarzałam sobie środek. Nagle usłyszałam, jak dziennikarz mówi, że rozpoczęcie uroczystości opóźnia się z powodu problemów z lądowaniem. W tamtej chwili przypomniałam sobie wizytę rodziców w Mongolii, gdzie z uwagi na kłopoty techniczne Tu-154M byli zmuszeni wypożyczyć samolot tamtejszego rządu. Zaczęłam zmieniać kanały telewizyjne, by sprawdzić, czy dziennikarze z innych stacji nie przekazują bardziej aktualnych informacji. Wierzyłam, że za chwilę usłyszę, że samolot z prezydencką delegacją właśnie wylądował.

W mediach pojawiały się jednak kolejne niepokojące sygnały, więc postanowiłam zadzwonić do funkcjonariuszy BOR-u. Wydawało mi się wówczas, że przekaz informacji w służbach odpowiedzialnych za bezpieczeństwo głowy państwa jest błyskawiczny. W BOR-ze nic nie wiedzieli. Zatelefonowałam więc do jednego z osobistych oficerów mojej mamy, ale on również nie miał żadnych dodatkowych wiadomości.

Zaczęłam telefonować do rodziców. Kiedy nie udało mi się do nich dodzwonić, tłumaczyłam sobie, że na pokładzie samolotu wyłączyli komórki. Gdy pojawiła się informacja o pożarze, wciąż wierzyłam, że rodzicom nic poważnego nie mogło się stać. Na kolejną informację, tym razem o śmierci kilkudziesięciu pasażerów, zareagowałam podobnie, cały czas wypierając negatywny scenariusz i próbując zapanować nad lękiem. Nadal dzwoniłam do rodziców. Wybierając numery jak automat, wciąż wierzyłam, że przeżyli. A potem w telewizji powiedziano, że wszyscy pasażerowie zginęli. Gdy odczytywałam po raz kolejny tekst wyświetlany na żółtym pasku informacyjnym, nadzieja gasła. Nagle zamknął się pewien rozdział życia, choć w tamtych chwilach nie mogłam w to uwierzyć. Przecież katastrofy z parą prezydencką na pokładzie i delegacją najwyższych przedstawicieli państwa się nie zdarzają, przecież wymagania dotyczące bezpieczeństwa lotów z takimi osobami są tak rygorystyczne, że nic złego nie ma prawa się stać…

Tego dnia nikt oficjalnie nie poinformował mnie o śmierci moich rodziców.

CZYTAJ TAKŻE:

Marta Kaczyńska dla wPolityce.pl o książce „Moi rodzice”: „Ludzie zaczynają widzieć, jak bardzo zniekształcano ich obraz”

Lech Kaczyński obchodziłby dziś 65 urodziny. Marta Kaczyńska o tacie: „Miał zwyczaj prosić mnie o najmniejszego na świecie całusika i ja wtedy, traktując to zupełnie poważanie, całowałam go w policzek”

Marta Kaczyńska z książką „Moi rodzice” na Warszawskich Targach Książki. To przede wszystkim historia wielkiej, czułej miłości

Fot. The Facto
Fot. The Facto

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.