Marta Kaczyńska dla wPolityce.pl o książce "Moi rodzice": "Ludzie zaczynają widzieć, jak bardzo zniekształcano ich obraz"

fot. M. Czutko
fot. M. Czutko

Mojego ojca starano się przedstawiać jako małostkową osobę, a bardzo zacierano przekaz o tym, co on robił dla naszego kraju. Dlatego chciałam pokazać, jakim był człowiekiem, zwrócić także uwagę, jaki był na co dzień - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Marta Kaczyńska.

wPolityce.pl: Jaki obraz rodziców chciała pani przekazać w książce o nich?

Marta Kaczyńska: Chciałam, abyście państwo zobaczyli ich takimi, jak ja ich zapamiętałam. Prawdziwy obraz moich rodziców, nie zniekształcony, zwyczajny.

Czyli książka „Moi rodzice” to swego rodzaju odpowiedź na próby zniekształcania ich wizerunku?

Tak, i to jest odpowiedź na zniekształcanie wieloletnie. To przecież nie jest tak, że nieprawdziwie pokazywano ich tylko po katastrofie, czy za czasów prezydentury. Prawda jest taka, że ojciec borykał się ze złą prasą przez całą swoją działalność po 1989 roku. Zarówno ojciec, jak i stryj. Dla wielu osób to było zauważalne i oczywiste. Dzisiaj nawet, kiedy podpisywałam książkę na warszawskich targach kilka osób powiedziało mi „widzi pani, ale to się zaczyna zmieniać”. Czyli ludzie zaczynają widzieć, jak było naprawdę, a w jakim stopniu ten obraz był zniekształcany. Bracia Kaczyńscy byli oszołomami, byli małymi ludźmi. Lech Kaczyński był małym, zakompleksionym człowiekiem, można by tak przytaczać w nieskończoność. Starano się go przedstawiać jako małostkową osobę, a bardzo zacierano przekaz o tym, co on robił dla naszego kraju. Dlatego chciałam pokazać, jakim był człowiekiem, zwrócić także uwagę, jaki był na co dzień. A z drugiej strony mam nadzieję, że udało mi się choć zarysować to, jakim był prezydentem. Bo zarówno w czasach prezydentury Polski, jak i wcześniej Warszawy te rzeczy, które naprawdę robił ginęły gdzieś w sztucznie wokół niego wytwarzanym szumie medialnym. Drobnymi, nieistotnymi informacjami zakrzykiwano tę prawdę o nim.

Postanowiła pani prawie w całości przytoczyć trzy przemówienie Prezydenta Lecha Kaczyńskiego: z Westerplatte, z Tbilisi i to niewypowiedziane z Katynia, przygotowane na 10 kwietnia 2010 roku. Czy wybrała je pani uważając, że to były takie kamienie milowe jego prezydentury?

Może nie nazwałabym tego kamieniami milowymi, ale to właśnie są najbardziej symboliczne przemówienia, z których można wysnuć kwintesencję jego podejścia do Polski, do przyszłości Polski. Te przemówienia świetnie odzwierciedlają jego wiedzę i umiejętność strategicznego myślenia.

Jest też w książce bardzo dużo wątków bardzo osobistych. Jak choćby opowieść o tym, że pani ojciec lubił pić gorącą herbatę w szklance i nie dolewał wrzątku do pełna, aby nie poparzyć sobie palców. Takich okruszków, drobnostek jest sporo, mam wrażenie, że je pani zbiera po to, aby ocalić pamięć o rodzicach na każdej płaszczyźnie. Mam rację?

Właśnie z takich drobnostek składa się człowiek. A ta herbata… (uśmiech) ona była nieodłączna. Zawsze pił jej bardzo dużo. W związku z tym do pełnego obrazu ojca ta szklanka z herbatą była konieczna. Starałam się powiedzieć o bardzo wielu szczegółach po ty, aby ten obraz był jak najbardziej prawdziwy.

Pani mama, śp. Maria Kaczyńska przez męża nazywana pieszczotliwie „Babusikiem”. Przedstawia ją pani jako ciepłą kobietę, ale mająca zawsze swoje zdanie. Czyżby to ona „rządziła” w domu Kaczyńskich?

Nie wiem, czy można powiedzieć, że „rządziła”, ale na pierwszym planie w domu była właśnie ona. Było tak z racji tego, że ojciec był pochłonięty sprawami publicznymi, w latach 80-tych działalnością związkową, a potem sprawowanymi urzędami. Dlatego mama odpowiadała za dom, za jego atmosferę, ale także za rzeczy prozaiczne, jak np. remonty. To wszystko było w gestii mojej mamy i nigdy w domu nie było co do tego sporu.

Niezaprzeczalną wartości książki „Moi rodzice” są fotografie, które pani udostępniła. Widać na nich trochę takich Marię i Lecha Kaczyńskich, jakich media odważyły się pokazać tuż po katastrofie smoleńskiej. Ciepłych i kochających się nawzajem…

Wiele rzeczy i zdjęć ginie w internecie i w natłoku informacji. Ja postanowiłam udostępnić te zdjęcia, które może były już publikowane po to, aby wraz z tymi, które dopiero teraz ujrzały światło dzienne stworzyły pewna całość. Zależało mi na tym, aby ta książka była takim portretem rodziców.

Nie za mało jest o pani w tej książce?

Za mało? Mnie się wydaje, że jest mnie za dużo. Naprawdę. To miał być portret moich rodziców, a ja… cóż, jestem tylko ich dzieckiem.

Rozmawiał Marcin Wikło

CZYTAJ TAKŻE: wSieci: Marcin Wikło recenzuje książkę Marty Kaczyńskiej o rodzicach. „Piękne wspomnienie śp. Prezydenta i Pierwszej Damy”

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.