"On nas ocalił". Publicysta wPolityce.pl - Jerzy Kubrak - staje w obronie brutalnie atakowanego por. Wosztyla

fot. youtube.com
fot. youtube.com

Polsatowskie „Tak czy nie” zorganizowało wczoraj rozmowę dotyczącą lądowania Jaka-40, który 10 kwietnia 2010 r. siadał na lotnisku Siewiernyj przed Tupolewem. Program transmitowano na żywo z autentycznego wnętrza Jaka-40.

Jednym z pasażerów Jak-a był Jerzy Kubrak, publicysta portalu wPolityce.pl i tygodnika „wSieci”, który razem z innymi dziennikarzami leciał na uroczystości do Katynia. W programie głos zabrał także Tomasz Białoszewski – dziennikarz lotniczy, kiedyś członek redakcji wojskowej TVP i prowadzący główne wydanie „Wiadomości” w latach 90.

Najmocniejsze było wrażenie tuż po wylądowaniu samolotu. Odczucie, że wylądowaliśmy nie na lotnisku, a w jakimś kołchozie. To wyglądało szokująco. (…) Pomyślałem: ruski folklor. Nawet przez myśl nie przeszło mi wtedy, do czego jeszcze dojdzie tego dnia. (…) Trudno mi ocenić lot pod względem fachowym, ale jako pasażer odbierałem go zupełnie normalnie, komfortowo. Po wszystkim co się stało, byłem wielokrotnie pytany czy była mgła. Gdy leci się samolotem, nie skupia się na tym uwagi. Dopiero potem musiałem sobie odtwarzać w pamięci, jak to faktycznie wyglądało. (….) W którymś momencie na pewno było tak, że za oknem widziałem biel. Ale wydaje mi się, że to był poziom, przez który samolot się przebił, ale potem – dla mnie, dla laika – ta widoczność była normalna. Stojąc na płycie lotniska nie miałem wrażenia, że poruszam się w mgle, a widoczność jest strasznie ograniczona

— wspominał poranek 10 kwietnia 2010 r. publicysta wPolityce.pl.

Jak zauważał Jerzy Kubrak, szokiem dla dziennikarzy było patrzenie na to, co działo się z rosyjskim Iłem, który podchodził do lądowania dwa razy, po czym odszedł.

O mało skrzydłem nie uderzył o ziemię

-– opowiadał Jerzy Kubrak.

Tomasz Białoszewski, mimo że nie był na miejscu stwierdził, że widoczność była bliska zeru.

Trudno to skomentować

-– mówił o zeznaniach, w których por. Wosztyl przyznaje, że nie miał lotniczej prognozy pogody.

Tak się nie lata, pilot musi podczas startu mieć świadomość jaką pogodę z dużym prawdopodobieństwem zastanie w miejscu lądowania

— mówił Białoszewski.

Odnosząc się do uwag Jerzego Kubraka o fatalnych warunkach na lotnisku, podkreślił, że to Polacy chcieli na to lotnisko lecieć. Dziennikarz wPolityce.pl mówił, że był na tym lotnisku drugi raz:

Pierwszy raz byłem 7 kwietnia z premierem i wtedy miałem to samo wrażenie. Wtedy jednak to odczucie siermiężności było złagodzone świadomością, że tam pojawi się Putin, więc trawa będzie pomalowana na zielono… Nawiązując do tego co powiedział pan o tych warunkach atmosferycznych: pamięć ludzka jest zawodna, ale nie pamiętam, żeby ta widoczność była zerowa.

Jednak Białoszewski upierał się przy tym, że widoczność była zdecydowanie za mała, żeby piloci Jaka mogli tam wówczas wylądować.

Jeżeli pan mówi, że ta widoczność była zerowa, z tego można wyciągnąć wniosek, że por. Wosztyl, załoga Jaka, nie powinna była podejmować decyzji o lądowaniu. Odbyło się to jednak dzięki decyzji pana porucznika i dzięki całej załodze Jaka, dzięki decyzji nieżyjącego chorążego Musia – może nas słucha, jeżeli tak, to chcę mu podziękować. Być może oni ocalili ten samolot, ocalili nas. Widząc później, jak wyglądało naprowadzanie Tupolewa, jaka była sytuacja w wieży kontroli lotów, obawiam się, że jeżeli padła komenda, żeby ten samolot zrezygnował ze zniżania się i lądowania, a potem odszedł, to nie wiem co by się działo przy drugim podejściu. Nie wiem czy zdążyłby odejść. Zważywszy na to, że zepsuta była radiolatarnia

próbował wytłumaczyć Białoszewskiemu uczestnik tamtych wydarzeń.

Jednak Białoszewski zdecydowanie upierał się przy swojej wersji wydarzeń i swoich racjach.

Jestem zmuszony z panem polemizować. Problem można postrzegać dwojako. Pan powiedział, ze jest wdzięczny por. Wosztylowi, bo być może uratował państwa. A ja postawiłbym ten problem inaczej. Czy na pewno pan por. Wosztyl nie naraził państwa. Tajemnicą załogi pozostaną warunki jakie tam panowały (…). Jeśli podjął decyzję o lądowaniu, rozumiem, że w którymś momencie jednak zobaczył, przede wszystkim bramkę ustawioną z silnych reflektorów, ale przede wszystkim pas. Jednak nie zobaczył tego pasa tak szybko jak powinien. (…) Dowodem na to, że byłą widzialność złą, że kontroler lotu go nie widział, że dopytywał go.

Są to jednak stwierdzenia zupełnie odmienne od faktów, które prezentował nieżyjący już chor. Muś. Technik pokładowy Jaka tłumaczył bowiem, iż zameldował, że Jak jest na prostej i uzyskał zgodę na lądowanie. Co więcej, także komisja wyjaśniająca, powołana przez Dowództwo Sił Powietrznych, stwierdziła, że warunki pogodowe pozwoliły pilotom Jak-a na lądowanie.

Białoszewskiego celnie ripostował publicysta wPolityce.pl, podkreślając, że to, co mówi dziennikarz lotniczy  o załodze Jaka przypomina niesprawiedliwe podejście, jakie prezentuje się wobec załogi Tupolewa.

Prowadząca rozmowę – Agnieszka Gozdyra wtrąciła, że operator Polsatu, który również 10/04 leciał Jakiem inaczej pamięta lądowanie niż Jerzy Kubrak. Publicysta wPolityce.pl odparł, że takie ma wspomnienia z kabiny pasażera, co kontrował Białoszewski, twierdząc, że nasz dziennikarz zupełnie nie wie, jaka była widzialność „do przodu”.

Białoszewski odwołał się do książki swojego autorstwa, w której pisał o rzekomej niefrasobliwości por. Wosztyla, w stosunku do przepisów – o czym ma świadczyć stenogram:

Widać jakieś 400 m około. (…) Nam udało się w ostatniej chwili wylądować, możecie spróbować (…), ale jeśli się Wam nie uda za drugim razem, możecie lecieć do Moskwy”. (…) Tak się nie robi! Regulamin lotów mówi bardzo wyraźnie, jeżeli pilot nie zgłosi, że ten pas widzi, de facto nie został zezwolenia na lądowanie. Tego pan nie wie, bo to była korespondencja radiowa, ale w ostatnim momencie, zabroniono wam tego lądowania. Ja sobie tego nie wymyśliłem! To jest interpretacja lotniczo-techniczna!

– irytował się Białoszewski.

Zasada, że kto głośniej, ten ma rację jest zawodna. Zeznania chor. Musia, jak i wielokrotne zapewnienia por. Wosztyla, wskazują, że zgoda na lądowanie była, a warunki pozwalały na posadzenie samolotu. Dopiero nowy Dowódca Generalny Sił Zbrojnych – gen. Lech Majewski, złożył na por. Wosztyla doniesienie do prokuratury. Jednak, jak wczoraj w wywiadzie mówił Artur Wosztyl – nikt go do prokuratury jeszcze nie wezwał, a postępowanie toczy się „w sprawie”.

mc

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych