Pamięci - mimo usilnych starań nawet w rocznicę - nie udało się zgasić. Krakowskie Przedmieście przeszkadza i żądli Polaków jak bąk Sokratesa

PAP/Tomasz Gzell
PAP/Tomasz Gzell

Cztery lata. Cztery długie lata zohydzania pamięci o tragedii, cztery lata wbijania milionem młotków milionów gwoździ do głów, że wszystko jest wyjaśnione. Na co to drążyć temat, w jakim celu nienawistnie maszerować po Krakowskim Przedmieściu. Próżno szukać w największych tygodnikach i dziennikach tematu katastrofy. Zapomniano, okładki milczą. A jeśli już podnosi się tę sprawę, to z nieodłącznymi epitetami: religia, sekta smoleńska. Milion młotków, milion gwoździ.

Nie odpuścili nawet w rocznicę. Ulubiona stacja telewizyjna urządziła festiwal nienawiści od samego rana. Przysłuchiwałem się jednym uchem. Kilka wybranych cytatów:

Prof. Mikołejko przekonywał, że gest przyjścia na Krakowskie Przedmieście w dniu 10 kwietnia to „budowanie mitologii”. Po czym dodał:

Lech Kaczyński to marny prezydent.

Nieoceniony Jarosław Kuźniar dopytuje:

Ile jeszcze ten ogień pod Smoleńskiem będzie się palił?

Długo, długo. Naród nie dorósł, demokracja nie dojrzała, społeczeństwo tak mało obywatelskie. Płynnie przechodzimy do kolejnej rozmowy. Prof. Henryk Domański, socjolog. Teza (uproszczona): pamiętamy (jako naród) o Smoleńsku, bo jesteśmy biedni i nie mamy pieniędzy na wakacje.

Jesteśmy takim społeczeństwem biedniejszym, które potrzebuje wzmocnień, by żyć. (…) Wolelibyśmy jeździć na wakacje do Grecji niż zajmować się Smoleńskiem

— wyrokuje pan profesor. Ale nie ma pieniędzy, III RP na dorobku, więc mamy nadpalony wrak zamiast pięknych palm i gorącego słońca.

Milion młotków, milion gwoździ. Słychać o „pisowskich obchodach uroczystości”, dyżurni dżentelmeni – jak pan Waldemar Kuczyński – suflują o „dniu sabatu hien smoleńskich”, w telewizji bryluje Jan Osiecki. A równolegle smutek i zaduma: dlaczego tak podzielone mamy to społeczeństwo, dlaczego ten Macierewicz musi jątrzyć? Milion młotków, milion gwoździ.

A potem Krakowskie Przedmieście. Do telewizyjnych setek wybrane najostrzejsze transparenty o zamachu, przypominane eksperymenty z parówkami, fiuu bziuu, blef Rońdy, słowa o zbrodni. Można i tak: czkawką musiała się odbić taktyka „przyjmujemy wszystkich, którzy podważają oficjalną wersję”. Zgłosili się i hochsztaplerzy, i poważni naukowcy, przelicytowano w ostrości języka i pewności: zamiast o wątpliwościach, słyszymy o pewnikach. Mówią, że jak się chce uderzyć psa, to kij się znajdzie. Być może – ale po co kij wręczać do rąk?

To wszystko ważne problemy, ale nie na dziś. Wydaje się, że Krakowskie Przedmieście dobrze to zrozumiało. Nie było wcale „nienawistnie”, było godnie, spokojnie. O samych uroczystościach i atmosferach Krakowskiego Przedmieścia sporo już napisano. Od siebie dodam tylko obrazek Węgra, któremu starszy warszawiak opowiadał – za pomocą tłumacza-kolegi – historię Zamku Królewskiego. Owszem, atmosfera inna niż cztery lata temu. To już nie pełna wspólnota opłakująca śmierć prezydenta, a raczej buntownicy smaku, co rok, (w wersji hard - co miesiąc) uwierający spokojne sumienia. Pokusa o zapomnieniu i pójściu dalej jest silna. Kto wie, gdyby i nas lepiej i piękniej kuszono…?

CZYTAJ TAKŻE: Nie zapomną, nie zapomnimy. Ani za miesiąc, ani za rok, ani za dekadę. Krótka relacja z Krakowskiego Przedmieścia

Nikt nie lubi być budzony z przyjemnego snu o bezpieczeństwie. Nikt nie lubi tych, którzy przypominają o budzącej grozę historii: grze z obcym mocarstwem, rozdzielonych wizytach, wraku, skandalach w śledztwie smoleńskim, kłamstwach rządzących. Krakowskie Przedmieście – trochę jak bąk Sokratesa - siada miastu na kark; ono niby koń wielki i rasowy, ale taki duży, że gnuśnieje i potrzebuje jakiegoś żądła, żeby go budziło. Pewnie czasem żądło zbyt mocne. Ale przecież nie w tym rzecz.

Byliśmy, jesteśmy, będziemy. Czasem zarzucają – z niby to troską i przejęciem – że prawica, czy szeroko rozumiany obóz patriotyczny, została w tym smoleńskim błocie jak dobry zawodnik w blokach startowych. Że zamiast punktować kolejki do lekarzy, wytykać problemy z wydawaniem środków unijnych i rzucać szufladami pełnymi ustaw, stoimy w błocie, patosie, smoleńskich gąszczach. Może nawet coś w tym jest. Też byśmy woleli analizować spoty wyborcze, tło na konferencjach prasowych i kolor krawata przesądzający o wyborze decydującego procenta wyborców.

Ale przemilczeć 10/04 się nie da, kamienie i tak wołać będą.

PS. Jarosław Kaczyński w wieczornym przemówieniu na Krakowskim Przedmieściu zastanawiał się, ilu uczestników doliczą się wiodące media.

Tak zastanawiam się na koniec: co powiedzą niektórzy komentatorzy… Czy tu było 1000 czy 1500 osób?

— żartował prezes PiS.

Pomylił się niewiele - „Gazeta Wyborcza” doliczyła się dwóch tysięcy. A nawet Polsat wspominał o dwudziestu. Cóż, matematyka na Czerskiej zawsze kulała.

Marcin Fijołek

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.