Wpadł Donald Tusk na tydzień do Polski, popajacował w centrum Warszawy, pograł w piłkę w Sopocie, urządził 60. urodziny w zaufanym towarzystwie i ogólnikowo zrecenzował rządzących. Zademonstrował, że jest fajny i fajność w jego stylu powinna być generalnie w Polsce podstawową zasadą. Tak, żeby na przykład Krystyna Janda, Jerzy Radziwiłowicz czy Wojciech Malajkat już się tak bardzo nie stresowali i zmniejszyli nacisk na szczęki, choćby wtedy, gdy zachęcają do marszu wolności.
Przez ten tydzień Donald Tusk zademonstrował wszystkie swoje charakterystyczne cechy. Lubi być lubiany i brylować w towarzystwie, ale minimalnym nakładem. Robi wszystko mimochodem, niejako przy okazji, specjalnie nie przejmując się systematycznością, planowaniem czy wysiłkiem. Poza wąskim gronem przyjaciół ludzi traktuje jak kamerdynerów ewentualnie pokojówki, bo ktoś taki jak on musi mieć wszystko przygotowane i podane, żeby się zanadto nie zmęczyć. Ot, wpadnie sobie na chwilę, porozstawia wszystkich po kątach, zmarszczy brwi, wygłosi kilka złotych myśli z bakelitu i zniknie w Brukseli, gdzie nikt mu specjalnie nie zawraca głowy. Donald Tusk to wręcz idealne, współczesne wcielenie filistra. Współczesne, czyli bez zobowiązań, także wobec kraju, z którego się wywodzi.
Wydawało się, że opozycja jest zachwycona tygodniową wycieczką krajoznawczo-towarzyską Donalda Tuska do Polski. A rządzący powinni się z tego powodu martwić. Nic bardziej mylnego. Wycieczka Tuska przysporzyła kłopotów właściwie wyłącznie opozycji. Przede wszystkim były przewodniczący PO odgrzał podziały w partii, które przez ostatni rok obecny przewodniczący, Grzegorz Schetyna, próbował zasypywać i klajstrować. W komitecie powitalnym na Dworcu Centralnym w Warszawie znalazły się m.in. Ewa Kopacz i Małgorzata Kidawa – Błońska oraz Rafał Trzaskowski, co oznacza, że orientują się oni znacznie bardziej na byłego szefa niż obecnego. Dla Schetyny to kłopot, bo Tusk podważa jego przywództwo w partii i odgrzewa frakcyjne wojenki. A w ten sposób partia znowu bardziej będzie się musiała zajmować sobą, zamiast rywalami. I Schetyna ma pełną świadomość, że Tusk robi mu to specjalnie, żeby pielęgnować wizerunek jedynego prawdziwego lidera PO, a więc także zbawcy w przyszłości. Los partii jest Tuskowi kompletnie obojętny, bo przecież już do niej nie wróci, nawet jeśliby zdecydował się kandydować w wyborach prezydenckich w 2020 r. Odgrywanie roli demiurga zaspokaja natomiast próżność Tuska, szczególnie gdy uderza w byłego sekretarza generalnego PO. Dla Grzegorza Schetyny wycieczka Tuska to koszmar, i to pod wieloma względami, a kwestie ambicjonalne wcale nie są na końcu. Schetyna fatalnie znosi „zdradę” Kopacz, Kidawy-Błońskiej i Trzaskowskiego i najchętniej bardzo szybko by ich ukarał, ale na razie nie może sobie na to pozwolić, co tym bardziej go wścieka.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Wpadł Donald Tusk na tydzień do Polski, popajacował w centrum Warszawy, pograł w piłkę w Sopocie, urządził 60. urodziny w zaufanym towarzystwie i ogólnikowo zrecenzował rządzących. Zademonstrował, że jest fajny i fajność w jego stylu powinna być generalnie w Polsce podstawową zasadą. Tak, żeby na przykład Krystyna Janda, Jerzy Radziwiłowicz czy Wojciech Malajkat już się tak bardzo nie stresowali i zmniejszyli nacisk na szczęki, choćby wtedy, gdy zachęcają do marszu wolności.
Przez ten tydzień Donald Tusk zademonstrował wszystkie swoje charakterystyczne cechy. Lubi być lubiany i brylować w towarzystwie, ale minimalnym nakładem. Robi wszystko mimochodem, niejako przy okazji, specjalnie nie przejmując się systematycznością, planowaniem czy wysiłkiem. Poza wąskim gronem przyjaciół ludzi traktuje jak kamerdynerów ewentualnie pokojówki, bo ktoś taki jak on musi mieć wszystko przygotowane i podane, żeby się zanadto nie zmęczyć. Ot, wpadnie sobie na chwilę, porozstawia wszystkich po kątach, zmarszczy brwi, wygłosi kilka złotych myśli z bakelitu i zniknie w Brukseli, gdzie nikt mu specjalnie nie zawraca głowy. Donald Tusk to wręcz idealne, współczesne wcielenie filistra. Współczesne, czyli bez zobowiązań, także wobec kraju, z którego się wywodzi.
Wydawało się, że opozycja jest zachwycona tygodniową wycieczką krajoznawczo-towarzyską Donalda Tuska do Polski. A rządzący powinni się z tego powodu martwić. Nic bardziej mylnego. Wycieczka Tuska przysporzyła kłopotów właściwie wyłącznie opozycji. Przede wszystkim były przewodniczący PO odgrzał podziały w partii, które przez ostatni rok obecny przewodniczący, Grzegorz Schetyna, próbował zasypywać i klajstrować. W komitecie powitalnym na Dworcu Centralnym w Warszawie znalazły się m.in. Ewa Kopacz i Małgorzata Kidawa – Błońska oraz Rafał Trzaskowski, co oznacza, że orientują się oni znacznie bardziej na byłego szefa niż obecnego. Dla Schetyny to kłopot, bo Tusk podważa jego przywództwo w partii i odgrzewa frakcyjne wojenki. A w ten sposób partia znowu bardziej będzie się musiała zajmować sobą, zamiast rywalami. I Schetyna ma pełną świadomość, że Tusk robi mu to specjalnie, żeby pielęgnować wizerunek jedynego prawdziwego lidera PO, a więc także zbawcy w przyszłości. Los partii jest Tuskowi kompletnie obojętny, bo przecież już do niej nie wróci, nawet jeśliby zdecydował się kandydować w wyborach prezydenckich w 2020 r. Odgrywanie roli demiurga zaspokaja natomiast próżność Tuska, szczególnie gdy uderza w byłego sekretarza generalnego PO. Dla Grzegorza Schetyny wycieczka Tuska to koszmar, i to pod wieloma względami, a kwestie ambicjonalne wcale nie są na końcu. Schetyna fatalnie znosi „zdradę” Kopacz, Kidawy-Błońskiej i Trzaskowskiego i najchętniej bardzo szybko by ich ukarał, ale na razie nie może sobie na to pozwolić, co tym bardziej go wścieka.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/337021-tygodniowe-tournee-tulipana-tuska-po-polsce-najbardziej-zaszkodzi-po-i-schetynie