Wicepremier Morawiecki stwierdził, że Europa różnych prędkości to hasło, które co jakiś czas wraca, ale obecnie nie wywołuje ono w nim niepokoju. A w Panu?
To wszystko brzmi groźnie albo śmiesznie, zależy jak się do tego ustosunkować na tym poziomie ogólności. Ale teraz przełóżmy to na konkrety. Czy elity francuskie i wyborcy francuscy w 2017 roku są w stanie poprzeć niemiecki projekt dyscypliny w ramach strefy euro? Czy przeciwnie, zgodnie z wolą wyborców, będą dodawali pieniędzy do systemu, żeby kupować głosy i spokój społeczny? Czy to samo jest w stanie zaproponować w tym roku wyborczym swoim wyborcom kanclerz Merkel, oczekując w październiku wyborów do Bundestagu? Czy gdzieś mamy elektorat, który zgodzi się ponieść koszty wzmożonych wydatków zbrojeniowych, by zapewnić realizację ambicji Unii w zakresie budowy skutecznych sił interwencyjnych? A przecież bez pieniędzy nie będzie żadnych zdolności wojskowych. W końcu czy jesteśmy zainteresowani wejściem w ujednolicony system podatkowy i system opieki społecznej w skali całej Unii?
To oznacza duże koszty.
O to chodzi. Pytanie, czy kraje naszej części UE są w stanie zaakceptować, czy w ogóle wykonać ciężary finansowe z tym związane. Zadeklarowanie, że będzie się pogłębiać integrację nic nie kosztuje, ale kto za to zapłaci, gdzie będą te elektoraty, które zgodzą się zaakceptować te koszty? Czy opłaca się nam Polakom, żebyśmy przestali konkurować w tych naszych zdolnościach konkurencyjnych, które mamy, dostosowując się do standardów nazwanych europejskimi, a które de facto są standardami francusko- niemieckimi? Czy zgodzimy się odejść od fundamentalnej zasady parlamentaryzmu? Czy tylko wyborcy niemieccy mają prawo realnie decydować o budżecie, a kraje peryferyjne już nie? Na jakiś czas da się to zrobić, tylko ostatecznie kończy się to buntem i rozpadem.
Powinna być jakaś reakcja polskiego rządu?
Myślę, że rząd polski powinien utrzymać swoje stanowisko, spokojnym tonem tłumacząc procedury i koszty, konieczność wskazania źródeł finansowania tego wszystkiego i zdobycia demokratycznego poparcia dla realizacji tych projektów. Jeśli projekty integracji europejskiej będą tak, jak od 2005 roku oparte na zasadzie unikania konsultacji obywatelskich, to na końcu będzie katastrofa. Albo uznamy rzeczywistość, albo będziemy wywoływali takie napięcia, które będą skutkowały kolejnymi wyjściami. Brytyjczycy nie bez powodu wyszli z UE, stworzono taką, a nie inną sytuację. Niezrozumienie natury polityczności tych procesów jest niekiedy zadziwiające.
Głos Polski ma szansę przebicia się w Unii?
Polska ma tu doskonałe argumenty. Polacy, podobnie zresztą jak Węgrzy czy Czesi, mają doświadczenie unii polsko-litewskiej, austro-węgierskiej czy czesko-słowackiej. I to z obu stron: jako ludzie dominujący, a także będący przez wiele stuleci pod obcą dominacją jako zdominowani. Znamy więc jedno i drugie doświadczenie i wiemy jak takie mechanizmy chorują, jakie wywołują napięcia i jak się rozpadają. To doświadczenie jest niedostępne tamtym kulturom politycznym, ale myślę, że przetłumaczalne na język powszechny. Nie jestem jednak optymistą. Uważam, że to doświadczenie własnych porażek będzie zmuszało zachodnioeuropejską klasę polityczną do uznawania naszych racji, a nie nasze zdolności perswazyjne. To nie jest jednak powód, żeby mówić, iż jest inaczej, niż jest. Na końcu tego procesu okaże się, że to my mamy rację.
Rozmawiał Piotr Czartoiryski-Sziler
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Wicepremier Morawiecki stwierdził, że Europa różnych prędkości to hasło, które co jakiś czas wraca, ale obecnie nie wywołuje ono w nim niepokoju. A w Panu?
To wszystko brzmi groźnie albo śmiesznie, zależy jak się do tego ustosunkować na tym poziomie ogólności. Ale teraz przełóżmy to na konkrety. Czy elity francuskie i wyborcy francuscy w 2017 roku są w stanie poprzeć niemiecki projekt dyscypliny w ramach strefy euro? Czy przeciwnie, zgodnie z wolą wyborców, będą dodawali pieniędzy do systemu, żeby kupować głosy i spokój społeczny? Czy to samo jest w stanie zaproponować w tym roku wyborczym swoim wyborcom kanclerz Merkel, oczekując w październiku wyborów do Bundestagu? Czy gdzieś mamy elektorat, który zgodzi się ponieść koszty wzmożonych wydatków zbrojeniowych, by zapewnić realizację ambicji Unii w zakresie budowy skutecznych sił interwencyjnych? A przecież bez pieniędzy nie będzie żadnych zdolności wojskowych. W końcu czy jesteśmy zainteresowani wejściem w ujednolicony system podatkowy i system opieki społecznej w skali całej Unii?
To oznacza duże koszty.
O to chodzi. Pytanie, czy kraje naszej części UE są w stanie zaakceptować, czy w ogóle wykonać ciężary finansowe z tym związane. Zadeklarowanie, że będzie się pogłębiać integrację nic nie kosztuje, ale kto za to zapłaci, gdzie będą te elektoraty, które zgodzą się zaakceptować te koszty? Czy opłaca się nam Polakom, żebyśmy przestali konkurować w tych naszych zdolnościach konkurencyjnych, które mamy, dostosowując się do standardów nazwanych europejskimi, a które de facto są standardami francusko- niemieckimi? Czy zgodzimy się odejść od fundamentalnej zasady parlamentaryzmu? Czy tylko wyborcy niemieccy mają prawo realnie decydować o budżecie, a kraje peryferyjne już nie? Na jakiś czas da się to zrobić, tylko ostatecznie kończy się to buntem i rozpadem.
Powinna być jakaś reakcja polskiego rządu?
Myślę, że rząd polski powinien utrzymać swoje stanowisko, spokojnym tonem tłumacząc procedury i koszty, konieczność wskazania źródeł finansowania tego wszystkiego i zdobycia demokratycznego poparcia dla realizacji tych projektów. Jeśli projekty integracji europejskiej będą tak, jak od 2005 roku oparte na zasadzie unikania konsultacji obywatelskich, to na końcu będzie katastrofa. Albo uznamy rzeczywistość, albo będziemy wywoływali takie napięcia, które będą skutkowały kolejnymi wyjściami. Brytyjczycy nie bez powodu wyszli z UE, stworzono taką, a nie inną sytuację. Niezrozumienie natury polityczności tych procesów jest niekiedy zadziwiające.
Głos Polski ma szansę przebicia się w Unii?
Polska ma tu doskonałe argumenty. Polacy, podobnie zresztą jak Węgrzy czy Czesi, mają doświadczenie unii polsko-litewskiej, austro-węgierskiej czy czesko-słowackiej. I to z obu stron: jako ludzie dominujący, a także będący przez wiele stuleci pod obcą dominacją jako zdominowani. Znamy więc jedno i drugie doświadczenie i wiemy jak takie mechanizmy chorują, jakie wywołują napięcia i jak się rozpadają. To doświadczenie jest niedostępne tamtym kulturom politycznym, ale myślę, że przetłumaczalne na język powszechny. Nie jestem jednak optymistą. Uważam, że to doświadczenie własnych porażek będzie zmuszało zachodnioeuropejską klasę polityczną do uznawania naszych racji, a nie nasze zdolności perswazyjne. To nie jest jednak powód, żeby mówić, iż jest inaczej, niż jest. Na końcu tego procesu okaże się, że to my mamy rację.
Rozmawiał Piotr Czartoiryski-Sziler
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/330482-nasz-wywiad-prof-zurawski-vel-grajewski-o-ue-roznych-predkosci-cala-ta-konstrukcja-nie-wrozy-powodzenia-polska-i-v4-maja-racje?strona=2