To faktyczny, a nie - jak chce mój redakcyjny kolega Maciej Pawlicki - wydumany problem. Liczenie do nowego prawa kadencji, które upłynęły w latach 2010-2018 rodzi przynajmniej wątpliwości.
Czy premier Gowin uznaje, że podczas wyborów w roku 2014 (pomińmy ich rozdokazywaną organizację i masowe cuda nad urnami) Rzeczpospolita podjęła zobowiązanie, że prezydenci miast, burmistrzowie i wójtowie będą sprawować swe funkcje do roku 2026? Chyba jednak to nie były wybory na 12 lat czyli 3 kadencje, ale na JEDNĄ kadencje, prawda? Czy się mylę? (…)
Zatem panowie i panie, którzy już 8 lat, 12 lat, 16 i więcej lat samo-rządzą w swojej miejscowości chyba nie powinni mieć pretensji, że czas ich rządzenia za niecałe dwa lata minie, że za te dwa lata Naród da szansę na sprawowanie urzędu komu innemu? Czy też koniecznie muszą rządzić jeszcze 10 lat, bo inaczej będą smutni?
— pyta Pawlicki.
Nikt ani Zdanowskiej, ani Adamowiczowi, ani Dutkiewiczowi, ani Gronkiewicz-Waltz (nawiasem mówiąc - niektórzy z nich zrezygnowali z dalszego kandydowania lub są tego bliscy) nie zagwarantował dożywotniej kadencji. Ani nawet władzy do 2026 roku. To argument nieuczciwy. Ich rządy kończą się w roku 2018 i to od mieszkańców miast zależy, czy przedłużą ich mandat na kolejne cztery lata.
Chodzi o elementarną uczciwość reguł gry. Wyobraźmy sobie bowiem, że za cztery, albo i osiem lat przychodzi do władzy partia, która postuluje na przykład czterokadencyjność w Sejmie, a projekt ustawy jest tak chytrze skonstruowany, by pozbyć się z parlamentu Jarosława Kaczyńskiego czy innych doświadczonych posłów PiS, ważnych dla tej partii i dla jej roli w Sejmie. Argumenty będą podobne - pojawią się postulaty, by przewietrzyć Sejm, wpuścić nowych i młodych polityków, by układ nazwisk na listach wyborczych nie determinował składu w Sejmie.
Również uznamy, że wszystko będzie w porządku, zgodnie z prawem, że nie ma w tym wybiegu obliczonego na doraźne korzyści polityczne? Być może, sam nie jestem przekonany, że projekt dotyczący kadencyjności nie może wejść w życie już teraz - ale o tym przynajmniej trzeba porozmawiać, a nie utopić wszystkie wątpliwości w jedynym słusznym krzyku i wielkich słowach.
Jeszcze inna rzecz, że cała ta dyskusja jest karykaturą poważnej debaty. Pomysł przejawiał się w kampanijnych wypowiedziach polityków PiS, ale zaistniał dziś wyłącznie z powodu słów Jarosława Kaczyńskiego, rzuconych gdzieś na marginesie w wywiadach. Gdyby było inaczej, to przecież byłby (a przynajmniej powinien być) gotowy projekt ustawy, Pomysł na dwukadencyjność w wyborach samorządowych powinien zostać zgłoszony odpowiednio wcześnie, a przed ewentualnym wprowadzeniem w życie być poprzedzony poważną debatą i rozważeniem wszystkich „za” i „przeciw”. Nie wystarczy rzucić barwnego bon motu o „Ranczu” (skądinąd prawdziwego, w serialu TVP pokazane jest wiele realnych patologii i problemów lokalnych społeczności), nie wystarczy zasugerować, że to bat na platformerskich prezydentów, których nie lubimy. Rozumiem, że goni kalendarz wyborczy, a pokusa, by wywrócić stolik już teraz jest spora.
To zbyt poważna materia, by na pstryknięcie palcami przeprowadzać, co tu dużo kryć, dość istotną zmianę, jeśli nie rewolucję. Rewolucję, która zresztą może okazać się słuszna i potrzebna, ale jednak powinna być wprowadzana z większym wyczuciem i troską o jakość prawa, instytucji i przewidywalność państwa.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
To faktyczny, a nie - jak chce mój redakcyjny kolega Maciej Pawlicki - wydumany problem. Liczenie do nowego prawa kadencji, które upłynęły w latach 2010-2018 rodzi przynajmniej wątpliwości.
Czy premier Gowin uznaje, że podczas wyborów w roku 2014 (pomińmy ich rozdokazywaną organizację i masowe cuda nad urnami) Rzeczpospolita podjęła zobowiązanie, że prezydenci miast, burmistrzowie i wójtowie będą sprawować swe funkcje do roku 2026? Chyba jednak to nie były wybory na 12 lat czyli 3 kadencje, ale na JEDNĄ kadencje, prawda? Czy się mylę? (…)
Zatem panowie i panie, którzy już 8 lat, 12 lat, 16 i więcej lat samo-rządzą w swojej miejscowości chyba nie powinni mieć pretensji, że czas ich rządzenia za niecałe dwa lata minie, że za te dwa lata Naród da szansę na sprawowanie urzędu komu innemu? Czy też koniecznie muszą rządzić jeszcze 10 lat, bo inaczej będą smutni?
— pyta Pawlicki.
Nikt ani Zdanowskiej, ani Adamowiczowi, ani Dutkiewiczowi, ani Gronkiewicz-Waltz (nawiasem mówiąc - niektórzy z nich zrezygnowali z dalszego kandydowania lub są tego bliscy) nie zagwarantował dożywotniej kadencji. Ani nawet władzy do 2026 roku. To argument nieuczciwy. Ich rządy kończą się w roku 2018 i to od mieszkańców miast zależy, czy przedłużą ich mandat na kolejne cztery lata.
Chodzi o elementarną uczciwość reguł gry. Wyobraźmy sobie bowiem, że za cztery, albo i osiem lat przychodzi do władzy partia, która postuluje na przykład czterokadencyjność w Sejmie, a projekt ustawy jest tak chytrze skonstruowany, by pozbyć się z parlamentu Jarosława Kaczyńskiego czy innych doświadczonych posłów PiS, ważnych dla tej partii i dla jej roli w Sejmie. Argumenty będą podobne - pojawią się postulaty, by przewietrzyć Sejm, wpuścić nowych i młodych polityków, by układ nazwisk na listach wyborczych nie determinował składu w Sejmie.
Również uznamy, że wszystko będzie w porządku, zgodnie z prawem, że nie ma w tym wybiegu obliczonego na doraźne korzyści polityczne? Być może, sam nie jestem przekonany, że projekt dotyczący kadencyjności nie może wejść w życie już teraz - ale o tym przynajmniej trzeba porozmawiać, a nie utopić wszystkie wątpliwości w jedynym słusznym krzyku i wielkich słowach.
Jeszcze inna rzecz, że cała ta dyskusja jest karykaturą poważnej debaty. Pomysł przejawiał się w kampanijnych wypowiedziach polityków PiS, ale zaistniał dziś wyłącznie z powodu słów Jarosława Kaczyńskiego, rzuconych gdzieś na marginesie w wywiadach. Gdyby było inaczej, to przecież byłby (a przynajmniej powinien być) gotowy projekt ustawy, Pomysł na dwukadencyjność w wyborach samorządowych powinien zostać zgłoszony odpowiednio wcześnie, a przed ewentualnym wprowadzeniem w życie być poprzedzony poważną debatą i rozważeniem wszystkich „za” i „przeciw”. Nie wystarczy rzucić barwnego bon motu o „Ranczu” (skądinąd prawdziwego, w serialu TVP pokazane jest wiele realnych patologii i problemów lokalnych społeczności), nie wystarczy zasugerować, że to bat na platformerskich prezydentów, których nie lubimy. Rozumiem, że goni kalendarz wyborczy, a pokusa, by wywrócić stolik już teraz jest spora.
To zbyt poważna materia, by na pstryknięcie palcami przeprowadzać, co tu dużo kryć, dość istotną zmianę, jeśli nie rewolucję. Rewolucję, która zresztą może okazać się słuszna i potrzebna, ale jednak powinna być wprowadzana z większym wyczuciem i troską o jakość prawa, instytucji i przewidywalność państwa.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/324596-pomysl-na-dwukadencyjnosc-w-samorzadach-trzeba-przemyslec-na-spokojnie-a-watpliwosci-nalezy-wyjasniac-a-nie-zakrzykiwac?strona=2