KOD, jaki jest, każdy widzi – można by powiedzieć za autorem staropolskiej encyklopedii, choć trudno było jednak przewidzieć, że skończy tak prostacko i banalnie. Bo KOD, a przynajmniej jego góra to prawie piramida finansowa, nie tak wielka oczywiście jak Amber Gold, ale bardziej szkodliwa i groźna w skutkach, bo polityczna, odwołująca się do szczytnych haseł, ważnych pojęć i instytucji państwa.
Ciekawe, jak przeliczano pięknie brzmiące hasła demokracji, wolności, praworządności, jaki był cennik głoszonych z takim zapałem haseł na ulicach miast całej Polski, żądań i idei, słusznych, lecz pustych, jak się okazało. Pomińmy to już milczeniem, choć nie znamy jeszcze wszystkich tego skutków. Niewątpliwie po jednej stronie był naiwny, ale przecież skory do agresji wolontariat, po drugiej Komitet Centralny KOD, który nie pogardził cenną zdobyczą.
Cena tych protestów, które rozlały się po całym kraju, a w końcu trafiły do Sejmu, okazuje się jednak dużo większa, rujnująca podstawowe wartości i instytucje wspólnego życia społecznego, przede wszystkim podstawowe prawdy i fakty obecnej polskiej rzeczywistości. Kiedy słychać zbyt głośne nawoływania do walki o wolność o demokrację, przypominające demagogiczne hasła z komunizmu i PRL, lecz oznaczające coś zupełnie przeciwnego, walkę z demokracją i wolnością, obronę przed wolnością i demokracją, a przede wszystkim walkę o władzę i jej utrzymanie wszelkimi sposobami. Podobnie i teraz, jasno już chyba widać, że nie chodziło o żadną obronę demokracji, lecz przeciwnie, o walkę z demokracją i z demokratycznie wybranymi władzami. Jakiej to wolności i demokracji zabrakło, jak ją zabrano. Przecież można było wykrzyczeć na ulicach, co kto chciał, używać wolności aż do oszczerstw, kalumnii, fałszu, aż do wybuchów nienawiści i wulgaryzmów, do podburzania tłumów do agresji i przemocy. Opozycja mogła przecież zająć Sejm, zablokować jego działanie, urządzać tam, co jej się żywnie podoba. Czy trzeba większych dowodów wolności i demokracji?
Każdy już widzi, jakie mieliśmy państwo
Kiedy więc słychać krzyk w obronie wolności i demokracji trzeba podejrzewać coś przeciwnego. To nie chodzi o żadną demokrację, lecz o obronę dotychczasowego układu władzy, oligarchii politycznej i finansowej, która powstawała od 1989 roku jako III RP, nazywana tak pochopnie bo miała więcej wspólnego z PRL niż z II RP. Państwo, które wtedy powstało było państwem oligarchicznym, w którym od początku, od pierwszych wyborów 1989 roku panowała demokracja tylko formalnie, a faktycznie rządził układ postkomunistyczny Okrągłego Stołu z częścią byłej opozycji, układ jednej grupy, jednej kasty, która miała nabyć prawa do wiecznych rządów. Jaka to demokracja? To obrona państwa, które przez ćwierćwiecze stało się państwem aferalnym, państwem korupcji, wyprzedaży majątku narodowego, fałszowania interesów kraju i obywateli, nowego zniewolenia umysłów, manipulacji i odwrócenia porządku rzeczy, zaburzenia poczucia rzeczywistości. Obrona demokracji oznacza więc nic innego, jak obronę przywilejów, pozycji, dotychczasowych zdobyczy, po prostu obronę utraconej po demokratycznej zmianie władzy.
Zarówno w manifestacjach KOD, jak i w wystąpieniach „totalnej opozycji”, w sposób jawny żąda się nie tylko zmiany polityki, chodzi po prostu o obalenie i przejęcie władzy w każdy możliwy sposób. Podburzanie tłumów, prowokowanie agresji, wezwania do użycia przemocy, próby stworzenia aktów nieodwracalnych to używanie już nie środków politycznych, przyjętej komunikacji, lecz zachęta do użycia siły wyrażana także przez wyższych reprezentantów społeczeństwa. Znany prawnik, były sędzia Trybunału Konstytucyjnego, pozwolił sobie na pewnego rodzaju instrukcję, mówiąc wprost, że nie liczy się już prawo, liczy się tylko siła. Reprezentant państwa prawa ogłosił więc, że nie ma już państwa prawa, wolno używać przemocy. Wśród prowodyrów podburzających tłumy do nienawiści byli już zarówno czynni, jak i dawniejsi politycy, przedstawiciele instytucji państwa, a także przedstawiciele niektórych mediów, którzy zagrzewali do bezpardonowej walki, kryjąc się jednak za mikrofonami i kamerami. Jak sobie wytłumaczyć to, że prezydentem był człowiek, który może sobie pozwolić na publiczną wypowiedź, że przeciwników można bić cepem (prawdy, jak się wyraził, więc to niby jeszcze metafora), ale już następnie dosłownie deską, gołą deską. To przecież jawna zachęta do przemocy. To dyskwalifikacja polityka i podobnych ludzi, którzy nigdy nie powinni rządzić lub reprezentować polskiego społeczeństwa.
Każdy już widzi, gdzie panuje nienawiść i hipokryzja
Bezwzględna walka o władzę, o jej odzyskanie lub zdobycie, udziela się całemu społeczeństwu, demoralizując rzesze rodaków. Częścią tej przemocy stał się sposób porozumiewania się, język, mowa, która od lat podlega coraz większej brutalizacji i wulgaryzacji. Wielu polityków, ludzi mediów i celebrytów odpowiada za wprowadzanie i posługiwanie się językiem nienawiści, który jednocześnie podobno zwalczają. Wystarczy przypomnieć te od lat powtarzane inwektywy: „wyginiecie jak dinozaury”, „dożynanie watahy”, „trzeba ślepego snajpera, żeby nie trafić z 30 metrów”, „prezydent gdzieś pojedzie i sprawa się rozwiąże” i wiele innych. Są to pojedyncze tylko przykłady niesłychanej pogardy, chęci poniżenia przeciwnika, a zarazem braku wszelkich hamulców moralnych. Dowodzą one w istocie to, skąd płynie owa nienawiść, i pokazują, że ci, co oskarżają innych o wzniecanie nienawiści, przypisują po prostu innym to, co sami wyznają, bez zahamowań szerzą i do czego innych prowokują .
Zmasowany atak pod Sejmem 16 grudnia, który miał na celu wywołanie zamieszek ulicznych, użycie przemocy nie tylko słownej, ale i fizycznej, prowokację obliczoną także na ofiary, choćby najpierw inscenizowane, później zaś blokowanie Sejmu przez „totalną opozycję”, to wszystko objawiło stan gotowości do wywrócenia całego porządku państwa i właśnie demokratycznych rządów. Posłowie nawołujący innych do przemocy, później wygłupiający się przez prawie miesiąc, okupując Sejm w operetkowym proteście, pokazali, ze nie są żadnymi politykami, że nie nadają się na żadnych posłów, że załatwiają jakieś własne lub partyjne interesy, wpływy i dochody. Zdyskwalifikowali sami siebie, ale narazili też na kompromitację i utratę prestiżu instytucje państwa i stanowionego przez nich prawa, odrzucili dobre obyczaje dotyczące także przeciwników politycznych, naruszyli zaufanie obywateli, podważyli wreszcie wiarygodność Polski w świecie, o którą rzekomo tak zabiegają.
Czytaj dalej na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
KOD, jaki jest, każdy widzi – można by powiedzieć za autorem staropolskiej encyklopedii, choć trudno było jednak przewidzieć, że skończy tak prostacko i banalnie. Bo KOD, a przynajmniej jego góra to prawie piramida finansowa, nie tak wielka oczywiście jak Amber Gold, ale bardziej szkodliwa i groźna w skutkach, bo polityczna, odwołująca się do szczytnych haseł, ważnych pojęć i instytucji państwa.
Ciekawe, jak przeliczano pięknie brzmiące hasła demokracji, wolności, praworządności, jaki był cennik głoszonych z takim zapałem haseł na ulicach miast całej Polski, żądań i idei, słusznych, lecz pustych, jak się okazało. Pomińmy to już milczeniem, choć nie znamy jeszcze wszystkich tego skutków. Niewątpliwie po jednej stronie był naiwny, ale przecież skory do agresji wolontariat, po drugiej Komitet Centralny KOD, który nie pogardził cenną zdobyczą.
Cena tych protestów, które rozlały się po całym kraju, a w końcu trafiły do Sejmu, okazuje się jednak dużo większa, rujnująca podstawowe wartości i instytucje wspólnego życia społecznego, przede wszystkim podstawowe prawdy i fakty obecnej polskiej rzeczywistości. Kiedy słychać zbyt głośne nawoływania do walki o wolność o demokrację, przypominające demagogiczne hasła z komunizmu i PRL, lecz oznaczające coś zupełnie przeciwnego, walkę z demokracją i wolnością, obronę przed wolnością i demokracją, a przede wszystkim walkę o władzę i jej utrzymanie wszelkimi sposobami. Podobnie i teraz, jasno już chyba widać, że nie chodziło o żadną obronę demokracji, lecz przeciwnie, o walkę z demokracją i z demokratycznie wybranymi władzami. Jakiej to wolności i demokracji zabrakło, jak ją zabrano. Przecież można było wykrzyczeć na ulicach, co kto chciał, używać wolności aż do oszczerstw, kalumnii, fałszu, aż do wybuchów nienawiści i wulgaryzmów, do podburzania tłumów do agresji i przemocy. Opozycja mogła przecież zająć Sejm, zablokować jego działanie, urządzać tam, co jej się żywnie podoba. Czy trzeba większych dowodów wolności i demokracji?
Każdy już widzi, jakie mieliśmy państwo
Kiedy więc słychać krzyk w obronie wolności i demokracji trzeba podejrzewać coś przeciwnego. To nie chodzi o żadną demokrację, lecz o obronę dotychczasowego układu władzy, oligarchii politycznej i finansowej, która powstawała od 1989 roku jako III RP, nazywana tak pochopnie bo miała więcej wspólnego z PRL niż z II RP. Państwo, które wtedy powstało było państwem oligarchicznym, w którym od początku, od pierwszych wyborów 1989 roku panowała demokracja tylko formalnie, a faktycznie rządził układ postkomunistyczny Okrągłego Stołu z częścią byłej opozycji, układ jednej grupy, jednej kasty, która miała nabyć prawa do wiecznych rządów. Jaka to demokracja? To obrona państwa, które przez ćwierćwiecze stało się państwem aferalnym, państwem korupcji, wyprzedaży majątku narodowego, fałszowania interesów kraju i obywateli, nowego zniewolenia umysłów, manipulacji i odwrócenia porządku rzeczy, zaburzenia poczucia rzeczywistości. Obrona demokracji oznacza więc nic innego, jak obronę przywilejów, pozycji, dotychczasowych zdobyczy, po prostu obronę utraconej po demokratycznej zmianie władzy.
Zarówno w manifestacjach KOD, jak i w wystąpieniach „totalnej opozycji”, w sposób jawny żąda się nie tylko zmiany polityki, chodzi po prostu o obalenie i przejęcie władzy w każdy możliwy sposób. Podburzanie tłumów, prowokowanie agresji, wezwania do użycia przemocy, próby stworzenia aktów nieodwracalnych to używanie już nie środków politycznych, przyjętej komunikacji, lecz zachęta do użycia siły wyrażana także przez wyższych reprezentantów społeczeństwa. Znany prawnik, były sędzia Trybunału Konstytucyjnego, pozwolił sobie na pewnego rodzaju instrukcję, mówiąc wprost, że nie liczy się już prawo, liczy się tylko siła. Reprezentant państwa prawa ogłosił więc, że nie ma już państwa prawa, wolno używać przemocy. Wśród prowodyrów podburzających tłumy do nienawiści byli już zarówno czynni, jak i dawniejsi politycy, przedstawiciele instytucji państwa, a także przedstawiciele niektórych mediów, którzy zagrzewali do bezpardonowej walki, kryjąc się jednak za mikrofonami i kamerami. Jak sobie wytłumaczyć to, że prezydentem był człowiek, który może sobie pozwolić na publiczną wypowiedź, że przeciwników można bić cepem (prawdy, jak się wyraził, więc to niby jeszcze metafora), ale już następnie dosłownie deską, gołą deską. To przecież jawna zachęta do przemocy. To dyskwalifikacja polityka i podobnych ludzi, którzy nigdy nie powinni rządzić lub reprezentować polskiego społeczeństwa.
Każdy już widzi, gdzie panuje nienawiść i hipokryzja
Bezwzględna walka o władzę, o jej odzyskanie lub zdobycie, udziela się całemu społeczeństwu, demoralizując rzesze rodaków. Częścią tej przemocy stał się sposób porozumiewania się, język, mowa, która od lat podlega coraz większej brutalizacji i wulgaryzacji. Wielu polityków, ludzi mediów i celebrytów odpowiada za wprowadzanie i posługiwanie się językiem nienawiści, który jednocześnie podobno zwalczają. Wystarczy przypomnieć te od lat powtarzane inwektywy: „wyginiecie jak dinozaury”, „dożynanie watahy”, „trzeba ślepego snajpera, żeby nie trafić z 30 metrów”, „prezydent gdzieś pojedzie i sprawa się rozwiąże” i wiele innych. Są to pojedyncze tylko przykłady niesłychanej pogardy, chęci poniżenia przeciwnika, a zarazem braku wszelkich hamulców moralnych. Dowodzą one w istocie to, skąd płynie owa nienawiść, i pokazują, że ci, co oskarżają innych o wzniecanie nienawiści, przypisują po prostu innym to, co sami wyznają, bez zahamowań szerzą i do czego innych prowokują .
Zmasowany atak pod Sejmem 16 grudnia, który miał na celu wywołanie zamieszek ulicznych, użycie przemocy nie tylko słownej, ale i fizycznej, prowokację obliczoną także na ofiary, choćby najpierw inscenizowane, później zaś blokowanie Sejmu przez „totalną opozycję”, to wszystko objawiło stan gotowości do wywrócenia całego porządku państwa i właśnie demokratycznych rządów. Posłowie nawołujący innych do przemocy, później wygłupiający się przez prawie miesiąc, okupując Sejm w operetkowym proteście, pokazali, ze nie są żadnymi politykami, że nie nadają się na żadnych posłów, że załatwiają jakieś własne lub partyjne interesy, wpływy i dochody. Zdyskwalifikowali sami siebie, ale narazili też na kompromitację i utratę prestiżu instytucje państwa i stanowionego przez nich prawa, odrzucili dobre obyczaje dotyczące także przeciwników politycznych, naruszyli zaufanie obywateli, podważyli wreszcie wiarygodność Polski w świecie, o którą rzekomo tak zabiegają.
Czytaj dalej na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/324363-wywrotowcy-woleliby-polske-podpalic-niz-po-prostu-oddac-w-rece-reszty-polakow