Andrzej Rzepliński nie miał klasy właściwie prze cały okres konfliktu wokół Trybunału Konstytucyjnego. I ten jego brak klasy w decydującym stopniu wpływał na temperaturę sporu i na poziom debaty. Jako sędzia TK w stanie spoczynku (od 20 grudnia 2016 r.) prof. Andrzej Rzepliński tej klasy ma jeszcze mniej niż jako prezes TK, co wydawało się trudne do osiągnięcia. Jest bowiem rzeczą wręcz niewyobrażalną, żeby były prezes sądu konstytucyjnego i profesor wypowiadał się obelżywie, lekceważąco i w knajackim stylu o swoim następcy, tym bardziej gdy chodzi o kobietę. Jest niewyobrażalne, żeby w podobny sposób osoba zajmująca stanowisko prezesa Trybunału Konstytucyjnego wypowiadała się o sędziach TK, m.in. profesorach prawa o uznanym dorobku. Polityczne diagnozy na poziomie rozhisteryzowanego działacza partyjnego (powiedzmy pokroju Sławomira Nitrasa) czy dawnej aktywistki partyjnej młodzieżówki (powiedzmy w stylu Agnieszki Pomaskiej) można spokojnie pominąć, choć oczywiście nie świadczą one dobrze o profesorze uniwersytetu. Ale nawet profesor ma prawo do wygadywania kompletnych głupstw czy niebywałych trywializmów, choć powinien się nad tym zastanowić, bo przecież staje twarzą w twarz ze swoimi studentami. A oni raczej nie są ludźmi na poziomie filmowców amatorów z PO i Nowoczesnej pokazanych w dokumencie „Pucz”.
Andreas Voßkuhle, prezes niemieckiego Federalnego Sądu Konstytucyjnego, owszem, w 2009 r. polemizował z szefem Bundestagu Norbertem Lammertem, który krytykował stanowisko Federalnego Sadu Konstytucyjnego w sprawie Traktatu Lizbońskiego, ale nie było w tym nawet cienia impertynencji, nie mówiąc o zwykłym chamstwie czy knajactwie. John Glover Roberts, prezes Sądu Najwyższego USA, nigdy nawet nie próbował zniżyć się do poziomu wynurzeń Andrzeja Rzeplińskiego. Nie robi tego także obecny przewodniczący francuskiej Rady Konstytucyjnej Laurent Fabius, mimo że do niedawna był politykiem pełną gębą - jako premier, szef Zgromadzenia Narodowego i minister w kilku gabinetach. Po prostu ludzie na stanowiskach odpowiadających statusowi prezesa Trybunału Konstytucyjnego albo nie mają takich skłonności, albo wiedzą, co przystoi szefowi czy choćby sędziemu sądu konstytucyjnego, a co ich kompromituje do tego stopnia, że musieliby ustąpić albo zapaść się pod ziemię ze wstydu. W tym sensie Andrzej Rzepliński jest ewenementem na światową skalę i z tego powodu być może powinno się go wozić po świecie i pokazywać tak, jak się pokazuje zamrożonego mamuta.
Podczas obwoźnych prezentacji Andrzeja Rzeplińskiego jako specjalnego wykopaliska mógłby on rozwinąć najbardziej intrygujący fragment swoich wynurzeń, czyli ten dotyczący męskiej toalety w siedzibie Trybunału Konstytucyjnego. W jego opowieściach o tym, że sędziowie TK podobno bali się z tej toalety korzystać, nawiedzając bezpieczniejszy przybytek (i bardziej luksusowy) należący do niego i wiceprezesa Stanisława Biernata, tkwi albo jakaś wielka tajemnica, albo równie duża trauma. To musi być trwałe i głębokie, skoro były już prezes TK uznał za stosowne publicznie o tym poinformować. Można by mu jakoś pomóc, ale nie sposób tego zrobić, gdy przedstawia problem tak enigmatycznie. Skądinąd nie tylko dla studentów profesora Andrzeja Rzeplińskiego musi być czymś szokującym, że były prezes TK może się zajmować toaletami, i to w kontekście sensacji na miarę „Kodu da Vinci” Dana Browna czy jego filmowej wersji w reżyserii Rona Howarda.
Czytaj dalej na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Andrzej Rzepliński nie miał klasy właściwie prze cały okres konfliktu wokół Trybunału Konstytucyjnego. I ten jego brak klasy w decydującym stopniu wpływał na temperaturę sporu i na poziom debaty. Jako sędzia TK w stanie spoczynku (od 20 grudnia 2016 r.) prof. Andrzej Rzepliński tej klasy ma jeszcze mniej niż jako prezes TK, co wydawało się trudne do osiągnięcia. Jest bowiem rzeczą wręcz niewyobrażalną, żeby były prezes sądu konstytucyjnego i profesor wypowiadał się obelżywie, lekceważąco i w knajackim stylu o swoim następcy, tym bardziej gdy chodzi o kobietę. Jest niewyobrażalne, żeby w podobny sposób osoba zajmująca stanowisko prezesa Trybunału Konstytucyjnego wypowiadała się o sędziach TK, m.in. profesorach prawa o uznanym dorobku. Polityczne diagnozy na poziomie rozhisteryzowanego działacza partyjnego (powiedzmy pokroju Sławomira Nitrasa) czy dawnej aktywistki partyjnej młodzieżówki (powiedzmy w stylu Agnieszki Pomaskiej) można spokojnie pominąć, choć oczywiście nie świadczą one dobrze o profesorze uniwersytetu. Ale nawet profesor ma prawo do wygadywania kompletnych głupstw czy niebywałych trywializmów, choć powinien się nad tym zastanowić, bo przecież staje twarzą w twarz ze swoimi studentami. A oni raczej nie są ludźmi na poziomie filmowców amatorów z PO i Nowoczesnej pokazanych w dokumencie „Pucz”.
Andreas Voßkuhle, prezes niemieckiego Federalnego Sądu Konstytucyjnego, owszem, w 2009 r. polemizował z szefem Bundestagu Norbertem Lammertem, który krytykował stanowisko Federalnego Sadu Konstytucyjnego w sprawie Traktatu Lizbońskiego, ale nie było w tym nawet cienia impertynencji, nie mówiąc o zwykłym chamstwie czy knajactwie. John Glover Roberts, prezes Sądu Najwyższego USA, nigdy nawet nie próbował zniżyć się do poziomu wynurzeń Andrzeja Rzeplińskiego. Nie robi tego także obecny przewodniczący francuskiej Rady Konstytucyjnej Laurent Fabius, mimo że do niedawna był politykiem pełną gębą - jako premier, szef Zgromadzenia Narodowego i minister w kilku gabinetach. Po prostu ludzie na stanowiskach odpowiadających statusowi prezesa Trybunału Konstytucyjnego albo nie mają takich skłonności, albo wiedzą, co przystoi szefowi czy choćby sędziemu sądu konstytucyjnego, a co ich kompromituje do tego stopnia, że musieliby ustąpić albo zapaść się pod ziemię ze wstydu. W tym sensie Andrzej Rzepliński jest ewenementem na światową skalę i z tego powodu być może powinno się go wozić po świecie i pokazywać tak, jak się pokazuje zamrożonego mamuta.
Podczas obwoźnych prezentacji Andrzeja Rzeplińskiego jako specjalnego wykopaliska mógłby on rozwinąć najbardziej intrygujący fragment swoich wynurzeń, czyli ten dotyczący męskiej toalety w siedzibie Trybunału Konstytucyjnego. W jego opowieściach o tym, że sędziowie TK podobno bali się z tej toalety korzystać, nawiedzając bezpieczniejszy przybytek (i bardziej luksusowy) należący do niego i wiceprezesa Stanisława Biernata, tkwi albo jakaś wielka tajemnica, albo równie duża trauma. To musi być trwałe i głębokie, skoro były już prezes TK uznał za stosowne publicznie o tym poinformować. Można by mu jakoś pomóc, ale nie sposób tego zrobić, gdy przedstawia problem tak enigmatycznie. Skądinąd nie tylko dla studentów profesora Andrzeja Rzeplińskiego musi być czymś szokującym, że były prezes TK może się zajmować toaletami, i to w kontekście sensacji na miarę „Kodu da Vinci” Dana Browna czy jego filmowej wersji w reżyserii Rona Howarda.
Czytaj dalej na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/323644-andrzeja-rzeplinskiego-autora-toaletowej-konspiracji-nalezy-chronic-i-pokazywac-na-swiecie-jak-skarb