Jeszcze kilka tygodni temu rzecznik dyscyplinarny przy Krajowej Radzie Sądowniczej chciał umorzyć postępowanie wobec sędziego Wojciecha Łączewskiego. Mało tego - gotowy był już projekt decyzji, która wręcz oczyszczała sędziego z zarzutów. Informacja o tym, że wrocławscy biegli wykazali, iż nikt nie włamał się do komputera sędziego, co ujawnił we wtorek „Super Express”, zburzyła konstrukcję projektu umarzającego sprawę Łączewskiego.
Ta sprawa miała „umrzeć śmiercią naturalną” i stać się potwierdzeniem o całkowitej bezkarności sędziów w Polsce. Mowa o postępowaniu dyscyplinarnym wobec sędziego Wojciecha Łączewskiego, który w lutym tego roku popadł w tarapaty po publikacji „Warszawskiej Gazety”. Przypomnijmy. W lutym dziennikarze WG napisali, że sędzia Łączewski, korzystając z pseudonimu „Marek Matusiak”, miał skontaktować z na Twitterze z osobą podszywającą się pod Tomasza Lisa i oferować pomoc w działaniach przeciwko obecnemu rządowi. „Warszawska Gazeta” ujawniła rozmowy, jakie „Matusiak” prowadził z „Lisem”.
Po wybuchu tej afery, sprawą zajęła się prokuratura w Warszawie, ale sprawę przeniesiono do Wrocławia. Sędzia sam miał zgłosić się do śledczych, twierdząc, że ktoś włamał mu się do komputera i podszył się pod niego. Sędzią Wojciechem Łączewskim zainteresował się także rzecznik dyscyplinarny sądów powszechnych, a skompromitowanego sędziego przeniesiono z wydziału karnego sądu do cywilnego. W mało medialnym wydziale miał czekać na zakończenie sprawy i nie udzielać się publicznie. Sprawy, które trafiały na jego wokandę, zdaniem innych sędziów, miały być błahe i niemedialne. Wszystko szło zgodnie z ustalonym wcześniej planem. Sędzia oczekiwał niemal już pewnego umorzenia postępowania dyscyplinarnego. Do czasu.
Z informacji, do których dotarł portal wPolityce.pl wynika, że przewlekła sprawa dyscyplinarna miała ujrzeć swój finał już kilka tygodni temu. Zdaniem naszych informatorów powstał nawet projekt decyzji o umorzeniu postępowania. Sędzia, który zajmował się sprawą Łączewskiego wyjechał jednak na urlop, a po jego powrocie 9 września miał ogłosić decyzję o umorzeniu postępowania dyscyplinarnego. Informacja, dotycząca ustaleń biegłych dotarła jednak do sądu dyscyplinarnego, wywołując panikę nie tylko wśród zespołu sędziów, ale także w samej Krajowej Radzie Sądowniczej.
Plan był prosty. KRS miała ogłosić informację o umorzeniu postępowania i wykorzystać to do walki z Ministerstwem Sprawiedliwości. Od kilku dni są jednak zupełnie rozbici. Nie wiedza dokładnie co począć z tą sprawą, skoro ustalenia biegłych wykluczają wersję Łączewskiego o rzekomym włamaniu się do jego komputera.
– mówi nam jeden z warszawskich sędziów, który zna kulisy postępowania dyscyplinarnego wobec sędziego Łączewskiego.
Czytaj na kolejnej stronie…
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Jeszcze kilka tygodni temu rzecznik dyscyplinarny przy Krajowej Radzie Sądowniczej chciał umorzyć postępowanie wobec sędziego Wojciecha Łączewskiego. Mało tego - gotowy był już projekt decyzji, która wręcz oczyszczała sędziego z zarzutów. Informacja o tym, że wrocławscy biegli wykazali, iż nikt nie włamał się do komputera sędziego, co ujawnił we wtorek „Super Express”, zburzyła konstrukcję projektu umarzającego sprawę Łączewskiego.
Ta sprawa miała „umrzeć śmiercią naturalną” i stać się potwierdzeniem o całkowitej bezkarności sędziów w Polsce. Mowa o postępowaniu dyscyplinarnym wobec sędziego Wojciecha Łączewskiego, który w lutym tego roku popadł w tarapaty po publikacji „Warszawskiej Gazety”. Przypomnijmy. W lutym dziennikarze WG napisali, że sędzia Łączewski, korzystając z pseudonimu „Marek Matusiak”, miał skontaktować z na Twitterze z osobą podszywającą się pod Tomasza Lisa i oferować pomoc w działaniach przeciwko obecnemu rządowi. „Warszawska Gazeta” ujawniła rozmowy, jakie „Matusiak” prowadził z „Lisem”.
Po wybuchu tej afery, sprawą zajęła się prokuratura w Warszawie, ale sprawę przeniesiono do Wrocławia. Sędzia sam miał zgłosić się do śledczych, twierdząc, że ktoś włamał mu się do komputera i podszył się pod niego. Sędzią Wojciechem Łączewskim zainteresował się także rzecznik dyscyplinarny sądów powszechnych, a skompromitowanego sędziego przeniesiono z wydziału karnego sądu do cywilnego. W mało medialnym wydziale miał czekać na zakończenie sprawy i nie udzielać się publicznie. Sprawy, które trafiały na jego wokandę, zdaniem innych sędziów, miały być błahe i niemedialne. Wszystko szło zgodnie z ustalonym wcześniej planem. Sędzia oczekiwał niemal już pewnego umorzenia postępowania dyscyplinarnego. Do czasu.
Z informacji, do których dotarł portal wPolityce.pl wynika, że przewlekła sprawa dyscyplinarna miała ujrzeć swój finał już kilka tygodni temu. Zdaniem naszych informatorów powstał nawet projekt decyzji o umorzeniu postępowania. Sędzia, który zajmował się sprawą Łączewskiego wyjechał jednak na urlop, a po jego powrocie 9 września miał ogłosić decyzję o umorzeniu postępowania dyscyplinarnego. Informacja, dotycząca ustaleń biegłych dotarła jednak do sądu dyscyplinarnego, wywołując panikę nie tylko wśród zespołu sędziów, ale także w samej Krajowej Radzie Sądowniczej.
Plan był prosty. KRS miała ogłosić informację o umorzeniu postępowania i wykorzystać to do walki z Ministerstwem Sprawiedliwości. Od kilku dni są jednak zupełnie rozbici. Nie wiedza dokładnie co począć z tą sprawą, skoro ustalenia biegłych wykluczają wersję Łączewskiego o rzekomym włamaniu się do jego komputera.
– mówi nam jeden z warszawskich sędziów, który zna kulisy postępowania dyscyplinarnego wobec sędziego Łączewskiego.
Czytaj na kolejnej stronie…
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/307404-tylko-u-nas-kulisy-sprawy-laczewskiego-opinia-bieglych-pograza-sedziego-a-rzecznik-dyscyplinarny-chcial-umorzenia-postepowania