POGORZELISKO - dlaczego były prezydent nie odpowiedział dotąd za to, co zrobił

fot. Fratria
fot. Fratria

Rozprawa się zakończyła i wszystko co było do powiedzenia, zostało powiedziane. Musiałem przyznać, że pomimo dwudziestoletniego doświadczenia w dziennikarstwie śledczym jeszcze nigdy w życiu nie słyszałem zeznań równie porażających, składanych przecież pod odpowiedzialnością karną. Spoglądając na miny pozostałych uczestników rozprawy widziałem, że nie ja jeden jestem w ciężkim szoku. Krzysztof Winiarski powiedział tak dużo, że miałem wrażenie, iż nikt z obecnych nie chciał już słyszeć więcej. Szło jeszcze jako tako, gdy opowiadał o tym, jak był nakłaniany do składania fałszywych zeznań przeciwko mnie i jak nawet „znany dziennikarz” mówił mu, że Sumliński nie może okazać się niewinny i bezwzględnie musi zostać skazany. Gdy doszedł do Bronisława Komorowskiego, według relacji bywalca rosyjskich agencji towarzyskich, który nie tylko od pułkowników wojskowych służb tajnych, Lichockiego i Tobiasza, ale także od Winiarskiego chciał kupić tajny Aneks do Raportu o WSI, na sali rozpraw zrobiło się tak cicho, że można było usłyszeć przelatującą muchę. Gdy jednak podając wiele szczegółów doszedł do tego, że jego życie zamieniono w pogorzelisko i że mimo wszystko nie jest jeszcze gotowy na śmierć, nawet w oczach prokuratora – chwilę wcześniej usiłującego podważać wiarygodność świadka – spostrzegłem dziwną mieszankę przerażenia i rezygnacji. Tymczasem Winiarski dopiero się rozkręcał. – Służby specjalne przemycają narkotyki, produkują dolary, nie mówiąc już o handlu bronią. Wystąpię o przywrócenie pozwolenia na broń i będę musiał zakupić kamizelkę kuloodporną. Lubię cmentarze, ale póki co, chcę tam bywać tylko, jako odwiedzający groby – powiedział.

A potem mówił jeszcze długo.

W lutym 2013 roku spotkał się ze mną człowiek wysłany przez osoby z ochrony prezydenta Komorowskiego, z informacją, że ludzie ci są w stanie zapłacić każdą cenę za informacje z Aneksu do Raportu WSI, za wiedzę, czy jest na tzw. „rynku”. Wiedziałem, że człowiek ów bywał na imprezach i grillach z udziałem czołówki ludzi na wysokich stołkach. W czasie, gdy toczyły się przedstawione tu wydarzenia, moje telefony były na podsłuchu, byłem też obserwowany – to są fakty. Nie mówiłem o tym dotąd nikomu. Dlaczego? Ponieważ w oparciu o doświadczenia miałem wiedzę o tym, jak służby specjalne reagowały na moje informacje o poważnych przestępstwach, i w oparciu o te doświadczenia nie nabrałem przekonania, że wiedzą warto się szeroko dzielić. Nie było jednak tak, że nie dzieliłem się nią z nikim. W 2009 o pewnych sprawach powiadomiłem np. Zbigniewa Wassermana. Sprawa była rozwojowa, ale niedługo potem Wasserman zginął w Smoleńsku. Poza wszystkim miałem też spotkania z dwoma oficerami ABW, których przedstawił mi Wojciech Miłoszewski z Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie. Nie ukrywam jego nazwiska, bo to człowiek, który walczył z przestępcami, tak jak ja. Wszystko zaczęło się od spotkania w Warszawie w roku 2005, na którym obecni byli przedstawiciele firmy handlującej bronią, oficerowie SB, przedsiębiorcy, no i ja. Funkcjonowałem w środowisku, znałem ludzi, do pewnego stopnia ufano mi. Słowo do słowa i, jak to na takich spotkaniach bywa, dostałem propozycję z gatunku tych nie do odrzucenia – „ochrony” baz paliwowych. Następnego dnia pojechałem do przyjaciela z ABW, sąsiada, któremu opowiedziałem o spotkaniu. Zaproponował, byśmy jeszcze tego samego dnia opowiedzieli o wszystkim prokuratorowi Miłoszewskiemu, i tak się stało. Prokurator zareagował nad wyraz pozytywnie. Poprosił, bym podjął tę grę. Spostrzegł w tym szansę „zamontowania” w hermetycznym środowisku swojego człowieka.

Ciąg dalszy na następnej stronie.

1234
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.