Audyt dlatego wstrząsnął Polakami, że pokazał rządy chapiącej ferajny na usługach zagranicy

Fot. 	PAP/Paweł Supernak
Fot. PAP/Paweł Supernak

Różni Verhofstadtowie, Schulzowie czy Timmermansowie nawet się nie zająknęli, gdy ferajna PO-PSL przez osiem lat rwała Polskę ile i jak popadnie.

Wysłuchaliśmy audytu z ośmiu lat rządów PO-PSL i licznych do niego dodatków, ale najważniejsze jest pytanie, jak doszło do tego, co audyt pokazał. Najbardziej rzuca się w oczy to, co było już słychać na nagraniach z restauracji „Sowa i Przyjaciele” oraz „Amber Room”. Oni uważali, że są elitą, wybrańcami, którym wszystko się po prostu należy. Mogli z państwem i jego majątkiem robić, co chcieli, bo traktowali je jak należny im łup, jak trofiejne. Faktycznie żadną elitą nie byli, ale mieli poczucie, że są. Mimo knajackiego języka, nieokrzesania, koszarowego humoru, ogromnych braków w wiedzy i w tym, co się nazywa kompetencją kulturową. Mimo braku ogłady i powściągliwości, z typową dla nuworyszy nachalnością i przy absolutnym braku finezji, która cechuje prawdziwe elity. O ich sposobie rządzenia najlepiej mówi określenie, że się dorwali do władzy i musieli rwać (jak w głośnej powieści Ilii Erenburga „Rwacz”).

Rwali bez ograniczeń, bo nikt za to nie potępiał, a już o karaniu nie było mowy. Jeszcze w 2009 r., po ujawnieniu afery hazardowej, stwarzali pozory i były jakieś dymisje, ale nie było odpowiedzialności karnej oraz nie było wykluczenia z towarzystwa. Mirosław Drzewiecki, bardzo charakterystyczna postać tamtego czasu, nigdy nie przestał być ich dobrym kolegą i bardzo wpływową osobą. A potem już właściwie nawet nie stwarzano pozorów, że rwanie jest czymś nagannym. Jakieś przetasowania po ujawnieniu nagrań z dwóch restauracji wynikały z toczących się wtedy walk frakcyjnych, ale nie z powodu niebywałej kompromitacji, jaką była treść rozmów. Oni byli wściekli jedynie dlatego, że to wyszło na jaw, a nie z powodu tego, co w nagranych rozmowach odsłaniali. Czuli się panami sytuacji, którym wszystko wolno - niczym bohaterowie filmu Martina Scorsese „Chłopcy z ferajny”. Bo to w istocie była ferajna. I ta ferajna nie nakładała na siebie żadnych ograniczeń, bo jej członkowie uważali, że tylko frajerzy tak robią. A frajerów trzeba po prostu golić. Tyle że frajerami było w tym wypadku całe społeczeństwo.

Druga ważna przyczyna tego, co ujawnił audyt wiąże się ze statusem Polski. Obce państwa, organizacje międzynarodowe i wszystkie te formalne i nieformalne kręgi, które zawsze chciały mieć Polskę wygodną dla siebie i od siebie zależną zwykle najlepiej się dogadywały z elitami sprowadzonymi do roli ferajny. Ale ponieważ znają próżność oraz kompleksy członków tej ferajny, wystawiali im certyfikaty szlachectwa. Nie za darmo oczywiście, a cena była bardzo wysoka. Traktowano ferajnę jak elitę, dając jej różne błyskotki w postaci posad, nagród, orderów, zaproszeń, grantów, stypendiów czy tylko czczych komplementów i tanich pochwał, żeby najpierw ich zobowiązać, a potem podsuwać to, co powinni robić, a co byłoby najlepsze dla zleceniodawców. Czyli zrobili z uszlachetnionych nagrodami i pochlebstwami członków ferajny całkowicie i dokumentnie użytecznych idiotów. Byłoby pół biedy, gdyby chodziło tylko o słowa i gesty w rodzaju wiernopoddańczego wobec Niemiec przemówienia Radosława Sikorskiego czy hurraeuropejskich deklaracji składanych na pęczki przez Donalda Tuska przy takich okazjach jak wręczenie mu Nagrody Karola Wielkiego (w 2010 r.). Ale tu nie chodziło tylko o gadanie, a o czyny. O „ustawienie” pod tych, którzy ferajnę za granicą uszlachetniali, polskiej gospodarki, polityki zagranicznej, interesów obronnych czy o poddanie Polaków obcej dominacji kulturowej.

Ferajna płynnie i gładko oddawała różne pola i obszary polskiej suwerenności, żeby zapracować na kolejne błyskotki, a ukoronowaniem tego procesu była główna błyskotka, czyli stanowisko „prezydenta” Europy dla Donalda Tuska. A te błyskotki oraz tanie pochlebstwa pod adresem ich nosicieli, skądinąd szeroko opisywane w zagranicznych mediach jako premie za wielkie postępy w europejskości, miały być dowodem przynależności do lepszej cywilizacji. I dowodem zdawania kolejnych egzaminów. Członkowie ferajny w większości nawet się nie orientowali, jak tanio się sprzedają, choć ci najważniejsi robili to z pełnym cynizmem i wyrachowaniem, wiedząc, na czym ta zabawa polega. A polegała na tym, że jesteśmy potężnie zadłużeni – rządy PO-PSL powiększyły zadłużenie o ponad 100 proc., około połowa przemysłu i 65 proc. banków należy do obcych podmiotów, za dwie trzecie polskiego eksportu odpowiadają firmy z kapitałem zagranicznym. A wskutek korzystania na wielką skalę z optymalizacji podatkowej te firmy uszczuplają dochody polskiego budżetu o około 45 mld zł rocznie, a drugie tyle nie wpływa wskutek unikania płacenia podatku VAT. Polska gospodarka i finanse są więc swego rodzaju atrapą i to jest realna cena, jaką ferajna zapłaciła za błyskotki, tanie pochlebstwa, ale też realne korzyści, bo dla wybranych członków ferajny błyskotki to było za mało.

Czytaj dalej na następnej stronie ===>

12
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.