Konstytucja z 1997 r. nie jest ideałem, lecz dziełem postkomunistów, skrojonym pod ich potrzeby

Fot. Sejm.gov.pl
Fot. Sejm.gov.pl

Tworząc konstytucję Kwaśniewski, Cimoszewicz i spółka byli przewidujący i zabezpieczyli na wszelkie sposoby swoich kompanów, gdyby w przyszłości stracili oni władzę.

Wielką bujdę kolportuje w Polsce opozycja parlamentarna, głównie Platforma Obywatelska i Nowoczesna, oraz pozaparlamentarne konstrukcje w rodzaju KOD. Ta bujda ze szczególnym natręctwem była Polakom wciskana 1-3 maja 2016 r. W skrócie jest nią mitologia konstytucji RP z 1997 r. jako szczytowego wykwitu demokracji najbardziej demokratycznej z demokratycznych oraz jako wykwitu idealnego prawodawstwa. Tymczasem prawie wszystko, co dotyczy ustawy zasadniczej z 1997 r. jest mniej lub bardziej załgane i zinstrumentalizowane na potrzeby bieżącej wojny totalnej z Prawem i Sprawiedliwością. Nieprzypadkowo słowa Jarosława Kaczyńskiego o potrzebie podjęcia prac nad nową konstytucją, wspartego przez prezydenta Andrzeja Dudę mówiącego o sensie pochylenia się nad konstytucją z 1997 r. i znalezienia nowych rozwiązań, potraktowano jak zamach na świętość. Tyle że obowiązująca konstytucja żadną świętością nie jest. Warto w tym kontekście przypomnieć podstawowe fakty.

Konstytucja przyjęta przez Zgromadzenie Narodowe 2 kwietnia 1997 r., zatwierdzona w referendum 25 maja 1997 r. i obowiązująca od 17 października tamtego roku była klasycznym produktem postkomuny, a nie szczytowym wykwitem demokracji. Nieprzypadkowo przewodniczącymi Komisji Konstytucyjnej Zgromadzenia Narodowego byli Aleksander Kwaśniewski (do wyboru na prezydenta), a po nim Włodzimierz Cimoszewicz (do wyboru na premiera), czyli demokraci ostatniej godziny. Przyjęły konstytucję Sejm i Senat wybrane 19 września 1993 r. Wtedy postkomunistyczne partie SLDPSL zdobyły 303 mandaty w Sejmie i 73 mandaty w Senacie. W Sejmie ta postkomunistyczna większość nie miała dwóch trzecich (307 głosów) potrzebnych do uchwalania zmian w konstytucji, ale brakowało jej bardzo niewiele i mogła liczyć na pomoc Unii Demokratycznej (74 mandaty) przekształconej w 1994 r. w Unię Wolności (po połączeniu z KLD), niezawodnej we wspieraniu demokracji postkomunistycznej. W końcu był to element wymarzonej m.in. przez Adama Michnika i Włodzimierza Cimoszewicza, a nigdy niezrealizowanej koalicji ponad historycznymi podziałami. SLDPSL mogły także liczyć na pomoc Unii Pracy (41 mandatów), której w konstytucji przeszkadzała jedynie preambuła odwołująca się do Boga. W Senacie SLDPSL miały konstytucyjną większość bez pomocy kogokolwiek. I nic dziwnego, że ostatecznie 451 członków Zgromadzenia Narodowego głosowało za konstytucją (większość 2/3 wynosiła 332 głosy, a na sali było 497 posłów i senatorów).

Frekwencja w referendum konstytucyjnym wyniosła „tylko” 42,86 proc., a mimo to miało ono moc wiążącą. Ale tylko dlatego, że w ustawie z 1992 r. specjalnie przyjęto, iż referendum konstytucyjne będzie ważne niezależnie od frekwencji, byleby opowiedziała się za nią zwykła większość głosujących. I zwykła większość, czyli 53,45 proc. biorących udział (6 396 641) konstytucję zatwierdziła. Inne referenda nie mogły korzystać z takich nadzwyczajnie złagodzonych warunków ważności, co tym bardziej pokazuje względność ogólnonarodowej legitymacji obowiązującej obecnie ustawy zasadniczej. I to jest jednym z powodów, żeby nie tylko myśleć o nowej konstytucji, ale i zacząć nad nią pracować. Ale nie frekwencja w referendum z 25 maja 1997 r. jest najważniejsza.

12
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.