Czy leci z nami pilot? Kto z rządzących wyjaśni, jaki jest ostateczny cel wojny o Trybunał? I kto z opozycji weźmie odpowiedzialność za rozhuśtanie emocji do granic możliwości?

PAP/Rafał Guz
PAP/Rafał Guz

Minister Konrad Szymański wraz z całą polską delegacją, na której stał czele, tłumaczył w piątek przedstawicielom Komisji Weneckiej racje polskiego rządu w sporze wokół Trybunału Konstytucyjnego. Szymański zrobił to jak zwykle w jego przypadku: profesjonalnie, merytorycznie i spokojnie, a w jakiejś mierze również skutecznie. Powraca jednak pytanie, czy to naprawdę jedno z głównych zadań, jakimi powinna zajmować się polska dyplomacja?

WIĘCEJ: Komisja Wenecka przyjęła z poprawkami opinię nt. TK. Szymański: „Rozumiemy uwagi, potraktujemy je poważnie, jesteśmy otwarci”. Ale jest i krytyka działań KW

Każde wojny i spory toczone są wszak po coś: przed potyczką stawia się wyznaczone cele, na wszelki wypadek zaleca opracowania planu B (a czasem i C), ustala pole do możliwego kompromisu. Tymczasem w sprawie Trybunału Konstytucyjnego należałoby zadać pytanie: czy leci z nami pilot? Czy jest osoba (premier, szef MSZ, prezes PiS?), która wie, gdzie jest miejsce, w którym konflikt o Trybunał Konstytucyjny zostanie uznany za zakończony?

Nawet jeśli przyjąć, że presja ze strony opozycji (mniej istotna, ale jednak), jak również instytucji unijnych (tuż po świętach wielkanocnych) i naszych partnerów z USA (przed lipcowym szczytem NATO) będzie na tyle nieduża, że uda się dobrnąć do grudnia i końca kadencji Andrzeja Rzeplińskiego bez większych strat, to co dalej? Kto i na jakiej podstawie wybierze nowego prezesa? W jaki sposób odbudować zniszczony (przez obie strony) jako taki autorytet Trybunału? Jak wówczas wrócić do porządku prawnego uznawanego przez obie strony konfliktu? Na czym ma polegać zmiana ustrojowa, do której dąży obóz władzy?

Żaden z polityków PiS tego nie odpowiedział na te pytania, nie sprecyzował swoich racji, nie skonkretyzował, nie opisał, po co tak naprawdę jest ta wojna, do czego zmierza i czym ma się skończyć. Nawiasem mówiąc żaden z nich chyba tego nie wie. Złudzenie, że w końcu druga strona odpuści i machnie ręką na tę kwestię jest złudne - wiedzą o tym sami politycy PiS, którzy mówią o potrzebie kompromisu i rozwiązania sporu w Warszawie, a nie w Brukseli czy Wenecji.

Nie obwiniam o kryzys wokół TK wyłącznie rządu - olbrzymia odpowiedzialność ciąży na opozycji (która sama robiła zamach na TK, a później podgrzewała atmosferę za granicą), jak i samych sędziach Trybunału, którzy z łatwością wchodzili w buty polityków. Ale to po stronie władzy są instrumenty pozwalające nieustannie próbować zażegnywać ten konflikt. Czy tak się dzieje? I tak, i nie. Propozycje ze strony Prawa i Sprawiedliwości były mgliste i niejednoznaczne (jak ta Kazimierza Ujazdowskiego, która została zdezawuowana przez samych polityków PiS) albo resetujące problem - jak ta Beaty Szydło z początku roku, co było nie do przyjęcia dla opozycji i samych sędziów TK.

Stan na dziś jest niestety smutny - polska dyplomacji i cały rząd PiS wykrwawiają się przy tej sprawie. Zamiast rozmawiać o szczycie NATO czy przepychać się w Unii, wysoko licytować przed szczytem NATO i walczyć o konkretne zapisy prawa unijnego, tłumaczymy dziś w KE i przed Komisją Wenecką, że nie jesteśmy wielbłądem. Szkoda na to czasu i sił.

Jeszcze kilkanaście dni temu pytany przeze mnie o to, co dalej z problemem Trybunału, wicepremier Jarosław Gowin odpowiadał:

Co do Trybunału Konstytucyjnego, uważam, że rozwiązania, których się dopracowaliśmy, mają charakter prowizoryczny i wymagają zmiany – najlepiej, by łączyły się one ze zmianą konstytucji. (…) Dzisiaj nie, ale im dłużej będzie trwał impas w sprawie Trybunału, tym szybciej – na co liczę – także opozycja będzie sobie uświadamiała potrzebę zmiany konstytucji, a być może powstania nowej ustawy zasadniczej.

By zebrać konstytucyjną większość w tej kwestii nie ma ani czasu, ani przede wszystkim woli politycznej po stronie opozycji. Opozycji, która zresztą coraz wyraźniej postawiła na scenariusz „Majdanu”. Opowieści o „dążeniu do konfrontacji ulicznej” i „wojnie totalnej” wyglądają śmiesznie w warstwie publicystycznej, ale są przecież wypowiadane przez konkretnych polityków i pociągają za sobą konkretne działania.

Ciąg dalszy na następnej stronie.

12
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.