W marcu spór o Trybunał wróci ze zdwojoną siłą. Już dziś warto spojrzeć na USA, gdzie kłótnia w podobnej sprawie jest równie zażarta. Czy i tam ogłosimy "koniec demokracji"?

wPolitycepl/tvn24/Biały Dom
wPolitycepl/tvn24/Biały Dom

Jak to wygląda w praktyce? Zacytujmy fragment środowej depeszy Polskiej Agencji Prasowej:

Po spotkaniu z senatorami Partii Republikańskiej (GOP), liderzy republikańskiej większości w Senacie zapowiedzieli we wtorek, że nie spotkają się w osobą, którą Obama nominuje na następcę Sacalii.

Republikańscy członkowie senackiej komisji ds. sądownictwa opublikowali zaś we wtorek jednomyślnie przyjęte oświadczenie, że nie zorganizują jakiekolwiek przesłuchania w tej sprawie, niezależnie od tego kogo Obama nominuje.

Lider republikańskiej większości jednoznacznie zapowiada, że osoba wskazana przez prezydenta Obamę nie zostanie zaakceptowana przez Senat. Jak komentuje „New York Times”, to precedens, by senatorowie z góry odmówili choćby spotkania z osobą nominowaną na tak wysoki urząd w kraju.

To niemal (przy wszystkich prawnych i ustrojowych różnicach w systemach polskim i amerykańskim) lustrzane odbicie polskiego sporu o Trybunał Konstytucyjny. Republikanie przekonują, że Obama jako lame duck (kulawa kaczka - termin, który w waszyngtońskim żargonie oznacza prezydenta kończącego mandat i nieposiadającego za sobą większości w Kongresie) nie ma moralnego prawa desygnować osoby na tak ważne stanowisko, zwłaszcza w tak gorącej sytuacji, gdy zastępowany jest przedstawiciel Republikanów i waży się większość w Sądzie Najwyższym. Chcą poczekać na nowego prezydenta, na co rzecz jasna nie zgadzają się Demokraci. Pat.

Słowem - chaos, duży i ostry spór prawno-polityczny, coraz mocniejsze słowa i oskarżenia. Chciałoby się powiedzieć: skąd my to znamy…

Tym bardziej zabawnie czyta się, w jaki sposób o sprawie pisze na przykład tygodnik „Polityka”.

W porównaniu z polskimi doświadczeniami ostatnich miesięcy słowa te wydają się jednak przesadą - demokracja w Ameryce ma się nieźle.

W domyśle - w Polsce ma się źle.

O wiele bardziej racjonalnie do sprawy podszedł „Tygodnik Powszechny”, którego autor stwierdza:

Brak jasnych konstytucyjnych wytycznych co do tego, jak powinien wyglądać Sąd Najwyższy, przypomina polski spór o Trybunał Konstytucyjny.

Bez względu na to, jak oceniamy zmiany w prawie związane z działalnością Trybunału Konstytucyjnego, tak w Polsce, jak i w USA trwa dziś gorący, ale jednak wpisany w demokrację i wolność słowa, spór o miejsce i rolę prawników w systemie politycznym, o ich wpływ na tworzone prawo, wreszcie - o mandat społeczny do jednoznacznych i zmieniających życie wielu obywateli werdyktów. Wydaje się, że ta ostatnia kwestia - zwłaszcza po lekturze świetnego eseju Krzysztofa Mazura o prof. Stanisławie Ehrlichu, promotorze Jarosława Kaczyńskiego - powinna zainteresować wszystkie strony kłótni o TK nad Wisłą.

Raz jeszcze wróćmy do depeszy PAP streszczającej przepychanki wokół Sądu Najwyższego w USA:

Sąd Najwyższy jest najwyższym organem w systemie sądownictwa USA. Składa się z 9 sędziów, którzy sprawują tę funkcję dożywotnio. Jest ostateczną instancją apelacyjną nad wszystkimi sądami federalnymi oraz nad sądami stanowymi w sprawach dotyczących prawa federalnego. Rozpatruje też jako pierwsza i ostatnia instancja niektóre nieliczne sprawy. Sąd Najwyższy ma też ostateczny głos w interpretacji federalnego prawa konstytucyjnego.

Gra idzie o coś więcej niż kontrolę nad Sądem Najwyższym, który może orzekać i w ośmioosobowym składzie. W scenariuszu, gdy głosy będą podzielone 4:4, sprawy wracają bowiem do federalnego sądu apelacyjnego, pozostawiając jego wyrok jako prawomocny. Tego obawiają się z kolei Republikanie i sympatyzujący z nimi publicyści, przekonując, że w sądach od kilku lat zaczął dominować lewicowy kurs, który widać w wyrokach dotyczących bardzo wrażliwych i kontrowersyjnych spraw. Sąd Najwyższy miałby w ich mniemaniu pozostać głosem i stróżem rozsądku - jeśli Demokraci przeforsowaliby w nim swoją większość, nie byłoby czego zbierać.

Sąd Najwyższy USA będzie w najbliższym czasie rozstrzygał wiele istotnych spraw: między innymi te o rolę związków zawodowych, zaangażowaniu USA w walkę z ociepleniem klimatu, częściową amnestię dla nielegalnych imigrantów, wyznaczanie granic okręgów wyborczych, dostępność do antykoncepcji, aborcji, a nawet o rejestrowanie kandydatów na prezydenta (pojawiają się bowiem wątpliwości przy nazwiskach dwóch kandydatów walczących w prawyborach Republikanów). Na to wszystko nakłada się gorączka kampanii wyborczej i pytania o kondycję zdrowotną sędziów z nominacji Demokratów.

Ale jest jeszcze jeden wątek, który - przy wszystkich różnicach między Warszawą a Waszyngtonem, na które nie możemy przymykać oczu - powinni zwrócić uwagę polscy politycy, wyborcy i komentatorzy.

Ciąg dalszy na następnej stronie.

« poprzednia strona
123
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.