„Odpalenie” tylko teczki TW Bolka, sprawy i tak znanej, może być formą nacisku na agenturę. Obalacie ten PiS, albo i was rzucimy mediom

Fot. ipn.gov.pl
Fot. ipn.gov.pl

Od początku III RP jesteśmy świadkami „dziwnych” sytuacji, o których możemy jedynie spekulować, więc spekulujmy dalej.

Mając na względzie prawdę historyczną, powołując się na właściwą rolę IPN, a jednocześnie trwającym nieustannie stalkingiem, tak w tradycyjnych środkach przekazu medialnego jak i w przestrzeni internetowej proponuję publiczny finał sprawy tzw. Bolka z moim udziałem

— napisał Lech Wałęsa w styczniu w  liście do prof. Mirosława Golona dyrektora gdańskiego IPN. Wszyscy sobie już ostrzyli zęby na jego konfrontację choćby z prof. Sławomirem Cenckiewiczem czy Grzegorzem Braunem.

Teraz gdy niespodziewanie „wypłynęła” oryginalna teczka TW Bolka, ta chęć debatowania jawi się w trochę innym świetle. Czyżby Lech Wałęsa miał przeciek, że jest szykowana przeciwko niemu konkretna zagrywka? Czyżby próbował wykonać manewr uprzedzający?

Wybrał chyba jednak wariant wiania na antypody. Chociaż nasz noblista ma dużo wykładów za kolosalne pieniądze czym się chełpi bezwstydnie, to jednak może nie całkiem przypadkowo wołał znaleźć się w Ameryce Południowej i przeczekać jądro burzy medialnej. Wolał dać czas innym „bohaterom” archiwum Kiszczaka by hałaśliwie propagowali znany schemat, który można streścić parafrazując słowa ojca chrzestnego antylustracyjnej fobii „Odpieprzcie się od generała”, rzucając w przestrzeń:

Opierzcie się gnojki od Lecha.

Cała otoczka przejęcia tych dokumentów przez IPN jest bardzo niejasna. Wdowa po Kiszczaku kręci jak najęta, ale czego się można po niej spodziewać. Najpierw mówi, że miała instrukcję od męża, że jak ją przyciśnie bieda przy tej skromnej emeryturce ze 6 tysięcy i całym dostatnim życiu, to niech idzie z kwitami na handel. Potem oświadczyła, że miała impuls. Ten impuls trzymał ją zresztą co najmniej dwa tygodnie, bo tyle jej kazali czekać w IPN na audiencję. Potem opowiada jak to mąż tymi papierami chronił Lecha Wałęsę, a wręcz załatwił mu Nobla. I dlatego ona je teraz pokazuje. Można to wszystko zdać na karb podeszłego wieku, a może to normalna żonglerka faktami rozmydlająca całą sprawę, przygotowana przez fachowców.

Dziwić może także postawa IPN i jej dyrektora. Ponoć w ujawnianiu donosicieli bardzo przeszkadzają przepisy. Może tak być, przecież ta instytucja jest po to, żeby strzec dobrego imienia kapusiów. Ale czym wytłumaczyć dwutygodniowy termin przyjęcia pani Kiszczakowej? Przecież od początku musiała powiedzieć z czym przychodzi. Kuriozalne jest fakt, że z willi państwa Kiszczaków prokuratorzy wzięli tylko to co im wydano. Ponoć nie doszło do przeszukania pomieszczeń. Chyba nawet na pawlacz nie zaglądali. Przeszukanie domku na Mazurach należącego do małżeństwa Kiszczaków, który powstał na miejsce spalonego parę lat temu, też wyglądało na gest: „Żeby się prasa nie czepiała”. Poza tym, czy naprawdę przez tydzień nie można poinformować społeczeństwa czy w zarekwirowanych materiałach jest tylko teczka TW Bolka, czy też inne dokumenty? Notabene groteskowo brzmią nawoływania do zrobienia rewizji w domach prominentnych ubeków. Na pewno czekają z ubeckimi aktami na wierzchu.

Czytaj więcej na następnej stronie ===>

12
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.