PiS w Strasburgu: Profesjonalizm i Spryt. Głęboki - i chyba niespodziewany - oddech prawicy po debacie w PE

Fot. KPRM
Fot. KPRM

Po politycznych emocjach w Strasburgu warto - już na chłodno - wrócić do tego, w jaki sposób premier Beata Szydło wraz z polską delegacją bronili dobrego imienia Polski, polskiego państwa i polskiego rządu podczas dyskusji w Parlamencie Europejskim. Bez dwóch zdań zwycięska dyskusja w PE była bowiem efektem kilku czynników, które - dopiero w połączeniu i godnej uwagi konsekwencji - dały końcowy efekt.

CZYTAJ WIĘCEJ: Niemal 3 godziny debaty w PE. Cztery przemówienia Szydło, kolejni europosłowie bronili Polski. „Polacy wywalczyli sobie demokrację, nie potrzebują pouczeń”. [RELACJA MINUTA PO MINUCIE]

Zacznijmy od początku.

Po pierwsze - polska delegacja nie dała się zepchnąć do roli awanturnika albo kogoś, kogo nie łączą żadne specjalne względy z Unią Europejską. Zarówno sama premier Szydło w swoich czterech wystąpieniach w trakcie debaty, jak i uzupełniające przekaz konferencje prasowe i wywiady ministra Konrada Szymańskiego (sekretarza stanu ds. europejskich) były wręcz podręcznikowe i modelowe, jeśli chodzi o polityczną poprawność oczekiwaną przez elity UE.

Niemal na każdym kroku reprezentanci polskiej delegacji podkreślali, że są ważnym członkiem Unii Europejskiej, że chcą współtworzyć jej przyszłość i uczestniczyć w rozwiązaniu najbardziej pilnych problemów, jakie stoją przed unijną wspólnotą. Że wszystkie pomysły, które kiełkują w Warszawie są powszechne w innych krajach UE. Zarzuty części europosłów o rzekomym nacjonalizmie rządu Szydło czy eurosceptycyzmie były w oczywisty sposób przestrzelone na tle wypowiedzi pani premier, która do znudzenia powtarzała, że czuje się częścią UE i bierze za nią odpowiedzialność.

Po drugie - premier Beata Szydło była po prostu dobrze przygotowana do debaty i pokazała swój talent. Szefowa rządu wyglądała na polityka, który odpiera z góry zapowiedziane argumenty i spodziewa się czegoś więcej. Dobrym przykładem tego zjawiska był moment dyskusji, w którym Szydło wręcz wyzywająco stwierdziła, że spodziewała się bardziej szczegółowych pytań o Trybunał Konstytucyjny i ustawy o TK i mediach publicznych.

Pani premier poszło na tyle dobrze, że potrafiła zażartować z Martina Schulza domagającego się ciszy na sali PE (w tle co jakiś czas pojawiały się bowiem oklaski) i odbijać piłeczkę, pytając o to, dlaczego eurokraci nie poczekali z debatą na opinię Komisji Weneckiej. To zresztą był jedyny moment, w którym Szydło została dociśnięta do ściany. Gdy lider liberałów Guy Verhofstadt na granicy arogancji dopytywał premier Polski, czy rząd PiS zamierza dostosować się do opinii Komisji Weneckiej („Tak czy nie?! Zrozumiem po polsku!”), polska delegacja została zepchnięta do defensywy. Szydło wybrnęła jednak na tyle dobrze, że byłemu premierowi Belgii pozostało jedynie furiackie wymachiwanie pięścią.

WIĘCEJ: Verhofstadtowi puściły nerwy podczas debaty w PE. Były premier Belgii… wygrażał pięścią

Ciąg dalszy na następnej stronie.

12
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.