Przez Warszawę przeszła dziś antyrządowa manifestacja tych, którzy uważają, że władza w Polsce łamie dziś prawo, a kraj zmierza do dyktatury. W dużej mierze zabawna i groteskowa, ale uczciwie trzeba przyznać, że osób przyszło więcej niż się spodziewano - to miał być protest na kilka tysięcy osób - pojawiło się ich więcej. Z tej perspektywy sobotnia demonstracja była sukcesem sił opozycyjnych. Inna rzecz, na ile będzie to wydarzenie, które stanie się jakimś mitem założycielskim - w moim przekonaniu to raczej jednorazowy happening.
Marsz przeszedł spokojnie, krzycząc hasła przeciwko prezydentowi i rządowi, do czego obywatele mają święte prawo. Nikomu nic się nie stało, w niedzielę przejdzie zapewne podobny - a sądząc po mobilizacji obozu prawicy można spodziewać się, że większy - w obronie rządu i głowy państwa. Paradoksalnie więc grudniowy weekend będzie najlepszym potwierdzeniem, że z demokracją w Polsce i prawami opozycji wszystko jest w porządku. I tylko chciałoby się dodać, że dość późno główne media zaczęły interpretować hasła w stylu „tu jest Polska” już nie jako „zawłaszczanie i dzielenie Polaków”, ale obronę demokracji.
Drugi aspekt sobotniego marszu to kolejne podgrzanie atmosfery i temperatury politycznego sporu. To oczywiste, że odpowiedzą konserwatywni wyborcy. Mając w pamięci pogardę wobec Lecha Kaczyńskiego i swoich liderów, widząc rozpoczynającą się histerię, zostali dziś niejako zmuszeni do wyrażenia jednoznacznego poparcia dla rządu i prezydenta Dudy. Trochę jak na Węgrzech, gdzie Viktor Orban regularnie odwoływał się do kryterium poparcia społecznego (ulicznego). Lewicowo-liberalny elektorat pokazał dziś w Warszawie, że również jest zmobilizowany - emocje polityczne po prostu rosną.
Pytanie brzmi, czy podgrzewana atmosfera służy nowemu rządowi i prezydentowi Dudzie, i czy można było tego uniknąć? I tak, i nie. Z jednej strony wiemy bowiem doskonale, że główne media, wciąż wpływowa opozycja i ośrodki opiniotwórcze (w Polsce i za granicą) zrobią wiele, by odebrać Prawu i Sprawiedliwości moralny mandat do sprawowania władzy. Z drugiej jednak wydaje się, że politycy PiS (jak i prezydent) sami wkładali kij w ręce swoich przeciwników.
„Dobra zmiana”, jak mówiono w kampanii o pomysłach PiS na państwo, została bowiem przeprowadzona poprzez wejście z buta. Nie zadbano choćby o pozory, okraszając trudne i radykalne zmiany szczyptą pozytywnego przekazu. I prezydent, i premier, i Jarosław Kaczyński poszli na rympał - rympał, do którego mają mandat społeczny, większość w Sejmie i prawo od wyborców.
Zmiany wprowadzane przez nowy rząd - kontrowersyjne i wzbudzające sprzeciw wielu środowisk -, a zwłaszcza zamieszanie wokół Trybunału Konstytucyjnego zostały jednak przeprowadzone w sposób niezrozumiały dla dużej części społeczeństwa. Przekaz medialny był niespójny, o czym dobrze świadczy chaos wokół publikacji wyroku Trybunału. W środę premier Szydło twardo przekonywała, że zostanie on wydrukowany, w czwartek szefowa KPRM wysłała pismo do prezesa Rzeplińskiego (nie informując o tym opinii publicznej i pozwalając na rozkręcenie histerii przez „Wyborczą”), a wreszcie po zmiękczeniu przekazu Jarosław Kaczyński stwierdził, że wyroku nie można opublikować.
CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Przez Warszawę przeszła dziś antyrządowa manifestacja tych, którzy uważają, że władza w Polsce łamie dziś prawo, a kraj zmierza do dyktatury. W dużej mierze zabawna i groteskowa, ale uczciwie trzeba przyznać, że osób przyszło więcej niż się spodziewano - to miał być protest na kilka tysięcy osób - pojawiło się ich więcej. Z tej perspektywy sobotnia demonstracja była sukcesem sił opozycyjnych. Inna rzecz, na ile będzie to wydarzenie, które stanie się jakimś mitem założycielskim - w moim przekonaniu to raczej jednorazowy happening.
Marsz przeszedł spokojnie, krzycząc hasła przeciwko prezydentowi i rządowi, do czego obywatele mają święte prawo. Nikomu nic się nie stało, w niedzielę przejdzie zapewne podobny - a sądząc po mobilizacji obozu prawicy można spodziewać się, że większy - w obronie rządu i głowy państwa. Paradoksalnie więc grudniowy weekend będzie najlepszym potwierdzeniem, że z demokracją w Polsce i prawami opozycji wszystko jest w porządku. I tylko chciałoby się dodać, że dość późno główne media zaczęły interpretować hasła w stylu „tu jest Polska” już nie jako „zawłaszczanie i dzielenie Polaków”, ale obronę demokracji.
Drugi aspekt sobotniego marszu to kolejne podgrzanie atmosfery i temperatury politycznego sporu. To oczywiste, że odpowiedzą konserwatywni wyborcy. Mając w pamięci pogardę wobec Lecha Kaczyńskiego i swoich liderów, widząc rozpoczynającą się histerię, zostali dziś niejako zmuszeni do wyrażenia jednoznacznego poparcia dla rządu i prezydenta Dudy. Trochę jak na Węgrzech, gdzie Viktor Orban regularnie odwoływał się do kryterium poparcia społecznego (ulicznego). Lewicowo-liberalny elektorat pokazał dziś w Warszawie, że również jest zmobilizowany - emocje polityczne po prostu rosną.
Pytanie brzmi, czy podgrzewana atmosfera służy nowemu rządowi i prezydentowi Dudzie, i czy można było tego uniknąć? I tak, i nie. Z jednej strony wiemy bowiem doskonale, że główne media, wciąż wpływowa opozycja i ośrodki opiniotwórcze (w Polsce i za granicą) zrobią wiele, by odebrać Prawu i Sprawiedliwości moralny mandat do sprawowania władzy. Z drugiej jednak wydaje się, że politycy PiS (jak i prezydent) sami wkładali kij w ręce swoich przeciwników.
„Dobra zmiana”, jak mówiono w kampanii o pomysłach PiS na państwo, została bowiem przeprowadzona poprzez wejście z buta. Nie zadbano choćby o pozory, okraszając trudne i radykalne zmiany szczyptą pozytywnego przekazu. I prezydent, i premier, i Jarosław Kaczyński poszli na rympał - rympał, do którego mają mandat społeczny, większość w Sejmie i prawo od wyborców.
Zmiany wprowadzane przez nowy rząd - kontrowersyjne i wzbudzające sprzeciw wielu środowisk -, a zwłaszcza zamieszanie wokół Trybunału Konstytucyjnego zostały jednak przeprowadzone w sposób niezrozumiały dla dużej części społeczeństwa. Przekaz medialny był niespójny, o czym dobrze świadczy chaos wokół publikacji wyroku Trybunału. W środę premier Szydło twardo przekonywała, że zostanie on wydrukowany, w czwartek szefowa KPRM wysłała pismo do prezesa Rzeplińskiego (nie informując o tym opinii publicznej i pozwalając na rozkręcenie histerii przez „Wyborczą”), a wreszcie po zmiękczeniu przekazu Jarosław Kaczyński stwierdził, że wyroku nie można opublikować.
CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/274852-dobrazmiana-przez-wejscie-z-buta-pis-dostaje-dzis-protesty-na-wlasne-zyczenie-i-paradoksalnie-potwierdza-ze-z-demokracja-w-polsce-wszystko-jest-w-porzadku