Bruksela może PiS i Kaczyńskiemu „skoczyć”. Ale nawet tego nie zrobi, żeby się nie ośmieszać

www.europe.org.uk
www.europe.org.uk

Od co najmniej dziesięciu lat słyszymy, jakie to straszne skutki przyniosły i przyniosą rządy PiS. Strasznie było w latach 2005-2007 oraz będzie wtedy, gdy Jarosław Kaczyński pozostanie tylko prezesem partii. Natomiast będzie strasznie do sześcianu, gdyby Kaczyński miał być premierem, czego - jak zapewnia - nie chce. Z powodu tej strasznej straszności zwykłe, tyle że wieczorne spotkanie prezydenta Andrzeja Dudy z prezesem PiS stało się powodem wielkiej fali hejtu. Nie tylko przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu, ale i przeciw prezydentowi Andrzejowi Dudzie. Politycy PO, wspomagani przez SLD i rozproszonych po różnych politycznych taboretach (bo już nawet nie kanapach) ludzi Palikota oraz wielu dziennikarzy, ludzi nauki, kultury i tzw. autorytety głoszą zagładę Polski z powodu istnienia Kaczyńskiego. Niektórzy doszli już do tak totalnej psychozy i paranoi, że ich świat bez Kaczyńskiego ległby w gruzach.

Nie zamierzam się zajmować paranojami i psychozami, lecz tylko jednym aspektem tego straszenia Kaczyńskim i PiS. Podobno ich rządy (w jakiejkolwiek konfiguracji) będą tragedią nie tylko w Polsce, ale i w Europie. Wszyscy się od Polski odwrócą, złoty poleci na twarz, zagraniczni inwestorzy zabiorą swoje pieniądze i czym prędzej uciekną, Bruksela odbierze nam część funduszy, a na spotkaniach Rady Europejskiej premier RP z PiS przebywać będzie w specjalnej szklanej klatce, żeby innych czymś nie zaraził. Skupię się na kilku konkretach, bo na nich najłatwiej wykazać, jakie brednie opowiadają ci wszyscy, którzy straszą niemal wyrzuceniem Polski z UE, a przynajmniej funkcjonowaniem naszego kraju w piątej lidze i bez dużej części unijnych funduszy, jeśli PiS kierowany przez Jarosława Kaczyńskiego stworzy rząd. Przede wszystkim jest kompletną bzdurą, że Unia Europejska może w jakiś sposób ukarać poszczególne państwa, bo jakiemuś brukselskiemu dyrektoriatowi nie podoba się któryś przywódca.

Weźmy pierwsze z brzegu liczby. W budżecie UE na lata 2014-2020, przyjętym w lutym 2013 r., najważniejsze miejsce zajmują środki w ramach tzw. polityki spójności, bo to one decydują o nadrabianiu dystansu do „starych” państw UE. Kiedy ówczesny premier Donald Tusk, podobno prymus i ulubieniec Brukseli (później nagrodzony fuchą przewodniczącego Rady Europejskiej), przechwalał się, jakie to wielkie pieniądze wywalczył dla Polski w ramach polityki spójności za to, że był prymusem, te bajania można było natychmiast zweryfikować. Bo jeśli podzielić pieniądze z funduszu spójności przez liczbę mieszkańców, najwięcej otrzymały Estonia (2710 euro na mieszkańca), Słowacja (2586 euro) i Litwa (2296 euro), a potem Łotwa, Węgry, Czechy, Portugalia i Chorwacja. Polska, z 2013 euro na mieszkańca, znalazła się na dziewiątym miejscu. Czyli prymus i europejski awangardzista Donald Tusk, który miał być za swoje prymusostwo specjalnie nagrodzony, wywalczył mniej (w przeliczeniu na mieszkańca) niż „faszysta” Viktor Orban (wtedy i wciąż premier Węgier) oraz faszysto-komunista Robert Fico (wtedy i wciąż premier Słowacji). To pokazuje, że przechwałki Donalda Tuska i innych polityków PO, w tym Janusza Lewandowskiego, będącego wtedy komisarzem UE ds. budżetu, były pustym gadaniem.

Prześledźmy jeszcze napływ inwestycji zagranicznych do Polski w czasach rządów „strasznego” i „antyeuropejskiego” PiS (2006-2007), w tym za premierostwa „potwora” Jarosława Kaczyńskiego (w 2007 r.). W 2006 r. napłynęło do Polski 15,741 mld euro bezpośrednich inwestycji, zaś w roku 2007 - rekordowe 17,242 mld euro. Za rządów „prymusa” i „ulubieńca” Brukseli Donalda Tuska bezpośrednie inwestycje zagraniczne wyniosły: w 2008 r. - 10,128 mld euro, w 2009 r. - 9,343 mld euro, w 2010 r. - 10,507 mld euro, w 2011 - 14,896 mld euro, w 2012 r. - 4,763 mld euro, zaś w 2013 r. (ostatnie dane NBP) - 2,013 mld euro. Środki pochodzące z państw UE to zwykle 75-80 proc. wszystkich zainwestowanych. Oczywiście trzeba uwzględnić wpływ finansowych kłopotów w różnych częściach świata na inwestycje w ostatnim okresie, lecz lata 2011-2013 to już na świecie wyraźne ożywienie inwestycyjne. Jak widać, napływ inwestycji zagranicznych, oznaczający przede wszystkim zaufanie do państwa, gdzie się inwestuje oraz do władz politycznych tego państwa, nie ma nic wspólnego z bredniami, jakie na temat rządów PiS i Jarosława Kaczyńskiego wygadują politycy PO czy SLD, jakie pojawiają się w głównych mediach i jakie wciskają opinii publicznej różne autorytety.

Ciąg dalszy na następnej stronie.

12
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.