Trzeba Polaków wziąć za mordę i wprowadzić liberalizm – mógłby powiedzieć Martin Schulz, ale tego on akurat nie powiedział. To był żart jednego z członków wesołej Partii Wariatów Liberałów, do której należał także Stefan Kisielewski.
Natomiast Schulz śmiertelnie poważnie mówi, że:
trzeba siłą narzucić ducha europejskiej wspólnoty.
Tym się właśnie różnimy od Niemców, że my potrafimy obśmiać nasze ciągoty totalitarne i u nas na śmiechu się kończy, oni zaś natychmiast obmyślają jakieś „ostateczne rozwiązanie” problemu.
Trzeba też koniecznie przypomnieć, że nasi zachodni sąsiedzi mają wielką wprawę w narzucaniu siłą ducha wspólnoty, zwłaszcza Europie. Od ostatniego razu upłynęło co prawda już kilka dobrych dziesiątków lat, lecz wszyscy mamy w pamięci wielkie wspólne cmentarzysko, jakim była Europa w 1945 roku, nad którą unosił się duch wspomnianego ostatecznego rozwiązania.
Dlatego Polacy powinni śmiertelnie poważnie potraktować „wspólnotowe” zapędy Schultza, ponieważ z jego politycznej biografii wynika, że „wspólnotowo” bliżej mu do tych swoich pobratymców, którzy zbudowali na polskich ziemiach największy pomnik niemieckiej kultury, czyli Auschwitz, niż do tych, co z niemieckim faszyzmem walczyli. Zresztą nie ma się co dziwić, bo każdy lewak to faszysta, różnią się jedynie mundurkami.
Jest to jeden z tej lewackiej trójki europosłów (razem z Cohn-Benditem i Potteringiem), którzy wybrali się w swoim czasie do Pragi, żeby pouczać o demokracji czeskiego prezydenta Klausa. Jak wspominał później Klaus, w życiu nie spotkał się z podobnym chamstwem od czasu upadku komunizmu. Jeśli chodzi o komunizm, to Schulz równie mocno żałuje jego upadku, jak Putin i w tym sensie są jednej krwi i kości.
Sami Niemcy nazwali kiedyś Schulza przebiegłym prowokatorem, a oni w tej dziedzinie mają wielkie tradycje, zatem to jest autentyczne wyróżnienie in minus. Podczas wizyty śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Brukseli Schulz oświadczył, że Kaczyński nigdy nie będzie partnerem dla europejskich socjalistów. Nie zdawał sobie bałwan sprawy, że komplementuje polskiego przywódcę. Później wzywał do izolacji Polski i Kaczyńskiego, gdyż nie poparli typowo lewackiej, głupkowatej inicjatywy ustanowienia europejskiego dnia przeciwko karze śmierci.
Schulz jest fanatycznym zwolennikiem Europy na modłę kołchozową i promuje każde ograniczenie suwerenności narodowej państw członkowskich UE, jakie tylko wpadnie do jego zakutego teutońskiego łba. Popiera każde zboczenie i dewiację obyczajową, legalizację narkotyków, dzieci z probówki, związki wynaturzone i wszelkie inne z wyjątkiem małżeństw, pakt fiskalny, euro, eutanazję, parytety i co tam jeszcze chory umysł wymyśli, żeby zniszczyć państwo narodowe i rodzinę.
Schultz atakował premiera Camerona za chęć reformowania unijnej biurokracji i kołchozowych struktur UE, a premiera Orbana za samodzielność. Polskę atakował za PiS, lustrację i sprzeciw wobec jego bolszewickich skłonności. Jean Marie Le Pen nazwał Schultza człowiekiem z głową Lenina i językiem Hitlera (zaiste ludobójcza kombinacja!), a Berlusconi porównał go z obozowym kapo.
Jednym zdaniem, to odrażająca postać nawet jak na lewackie standardy. I tu ciekawostka – z Schulzem przyjaźni się Donald Tusk, do tego stopnia, że nazwał go kiedyś „przyjacielem Polski”. Boże, chroń Polskę przyjaciół Tuska, z wrogami sami sobie poradzimy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/265065-niemcy-maja-wielkie-tradycje-w-narzucaniu-sila-ducha-europejskiej-wspolnoty-martin-schulz-jest-spadkobierca-tej-linii