Czy ustawa i rozporządzenie uderzające w szkolne sklepiki to przekręt? Projekt nowelizacji zgłosił Jan Bury

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. wPolityce.pl/ansa
Fot. wPolityce.pl/ansa

„Jakie automaty?!” – wykrzyknęła na Twitterze minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska, gdy przeczytała, że TVN w materiale o jedzeniu w szkole zrobił temu wynalazkowi laurkę.

O niszczeniu szkolnych sklepików piszę od momentu, gdy posłowie zgodnie (oprócz Przemysława Wiplera, któremu chwała za zdrowy rozsądek) oddali głos za nowelizacją ustawy o bezpieczeństwie żywności i żywieniu (listopad 2014), która z kolei upoważniła urzędników z Ministerstwa Zdrowia do stworzenia w rozporządzeniu listy produktów, które można będzie sprzedawać w szkolnych sklepikach. Na ogół lista będzie zresztą martwa, bo większość sklepików upadnie lub już została zamknięta.

Dziś, gdy niektóre media i niektórzy rodzice – oraz pani minister – zachwycają się tym, jakie to polskie dzieci będą zdrowe i szczupłe po wejściu w życie nowych przepisów, całość sprawy zaczyna nie tylko wyglądać fatalnie, ale po prostu śmierdzieć. Nie będę tutaj sugerował żadnych wniosków, każdy niech je wyciągnie sam. A najlepiej by było, gdyby wyciągnęły je powołane do tego służby.

Najpierw jednak przypomnienie opartych na zdrowym rozsądku najbardziej oczywistych argumentów przeciwko regulacji.

1. Ustawą nie rozwiąże się problemu otyłości. A już na pewno nie tą ustawą, ponieważ produkty kupowane przez dzieci w szkolnych sklepikach to mały procent ich diety. Oczywistą bzdurą i urzędniczym majakiem jest zawarte w uzasadnieniu ustawy (oraz rozporządzenia) stwierdzenie, że będą one mieć charakter „edukacyjny”.

2. W wielu szkołach właściciele sklepików od dawna mieli zdroworozsądkowe umowy z dyrekcjami i radami rodziców. Całą sprawę można było i należało pozostawić na tym właśnie poziomie. Mieszanie się w nią parlamentu jest niezrozumiałe i niesie fatalne skutki.

3. Skutki regulacji, których nie są w stanie przewidzieć mózgi parlamentarzystów oraz urzędników, będą takie, że część dzieci będzie na przerwach biegać do najbliższego normalnego sklepu, nieobjętego żadnymi ograniczeniami, i kupować tam, co dusza zapragnie. Jest kwestią czasu, kiedy jakieś dziecko dostanie się pod samochód, przebiegając przez ulicę lub spotka je poza szkołą inna niemiła przygoda.

4. Bez najmniejszych wątpliwości powstanie szkolna „szara strefa”. Przedsiębiorczy uczniowie będą handlować drożdżówkami, colą albo za odpowiednią opłatą chodzić do sklepu w imieniu mniej przedsiębiorczych lub młodszych. Można pewnie te zjawiska zwalczać, ale kosztem kolejnych kar i ograniczeń nakładanych na uczniów, czyli rosnącej paranoi. Sklepik szkolny był pod kontrolą i na miejscu.

5. W wielu szkołach brak sklepiku oznacza dla uczniów konieczność noszenia cięższych tornistrów, napchanych butelkami z piciem i kanapkami.

6. Na faktycznym skasowaniu sklepików skorzystają najbardziej przedsiębiorczy. Pod szkołami natychmiast pojawią się punkty małej gastronomii (poza kontrolą) albo po prostu sprzedawcy z wózkami, handlujący żywnością już w najmniejszej mierze nie zdrową.

A teraz zbiór faktów. Niektóre zakrawają na skandal, inne pachną głupotą, a jeszcze inne każą postawić poważne pytanie o cel i uczciwość całej regulacji.

1. Posłem wnioskodawcą, który zgłosił projekt nowelizacji Ustawy o bezpieczeństwie żywności i żywieniu, był nie kto inny jak Jan Bury z PSL, dziś zamieszany w najnowszą aferę, wcześniej pojawiający się w rozlicznych mało przyjemnych wątkach. Z kompletnie niezrozumiałych powodów za nowelizacją głosowali zgodnie posłowie z PO i PiS. Jedynym, który głosował przeciw, był Przemysław Wipler.

2. Proponowaną listę produktów zawartą w rozporządzeniu urzędnicy Ministerstwa Zdrowia poddali pod dyskusję dopiero w lipcu. Rozporządzenie poszło do podpisu zaledwie kilka dni temu, więc niemal do 1 września właściciele sklepików nie wiedzieli, co mają zamawiać i co wolno im sprzedawać. Takie traktowanie przedsiębiorców w jakiejkolwiek branży nie mieści się w kategoriach państwa prawa.

3. Mimo wielu apeli ani w przypadku ustawy, ani rozporządzenia nie przewidziano dla nich żadnego okresu przejściowego.

4. Podczas konsultacji społecznych urzędnikom sygnalizowano mnóstwo absurdów zawartych w projekcie rozporządzenia. Wskazywano np., że w liceach uczą się ludzie pełnoletni, którzy powinni móc kupować, co chcą. Że kawę kupują przecież nie dzieci, żeby ją sobie zaparzyć na przerwie, tylko nauczyciele. Że wymóg słodzenia niemal wszystkiego drogim miodem oznacza, iż będzie to najtańszy miód sztuczny lub importowany, który zresztą w wielu przypadkach straci swoje właściwości. Że podawane w rozporządzeniu procentowe zawartości różnych substancji w określonych produktach są niemożliwe do spełnienia. Że absurdem jest ograniczenie wielkości butelek z napojami do 330 ml, bo przecież dziecko może kupić i 10 takich butelek. Urzędnicy nie uwzględnili niemal żadnych uwag.

5. Na 1 września dziwnym zbiegiem okoliczności gotowych jest kilka firm, obsługujących automaty ze zdrową żywnością. W niektórych mediach są przedstawiane jako wymarzona alternatywa dla „niezdrowych” sklepików szkolnych.

6. Przykładem takiej firmy jest zdrowekieszonkowe.pl. Na stronie firmy (prezentowanej dla niepoznaki jako „projekt”, ale tak naprawdę będącej zwykłym przedsiębiorstwem figurującym w KRS jako P2V Polska Sp. z o.o.) próżno szukać informacji o właścicielach. Przeczytamy za to: „Projekt wpisuje się w zapisy Ustawy o bezpieczeństwie żywności i żywienia (nowelizacja z dnia 28 listopada 2014 r., wejście w życie 1 września 2015 r.)”. Pytanie, czy to „projekt się wpisuje”, czy raczej nowelizacja wpisała się w projekt. Firma P2V Polska Sp. z o.o. została zarejestrowana w marcu tego roku. Firma już oferuje swoje automaty w Białostockiem i Mazowieckiem.

7. Oficjalnie chęć współuczestnictwa w tworzeniu rozporządzenia w Ministerstwie Zdrowia (czyli po prostu chęć prowadzenia lobbingu) zgłosiło 20 lipca Polskie Stowarzyszenie Vendingu, czyli właścicieli automatów różnego rodzaju.

8. W swoich uwagach do rozporządzenia stowarzyszenie powtórzyło wiele uwag zgłaszanych przez właścicieli sklepików (np. te dotyczące miodu czy nieprecyzyjności pojęć). PSV wskazywało także, że rozporządzenie nadmiernie ogranicza swobodę wyboru.

9. W ostatecznej postaci rozporządzenie jest z jednej strony skrajnie niejasne, z drugiej zawiera paranoicznie wręcz szczegółowe normy, zaś kary za ich nieprzestrzeganie są drakońskie i sięgają kilku tysięcy złotych. W tej sytuacji wielu właścicieli sklepików woli je po prostu zamknąć. W ich miejsce zaczną się pojawiać automaty.

10. W ocenie skutków rozporządzenia urzędnicy MZ napisali, że nie będzie miało on wpływu na rynek pracy, o ile zainteresowane podmioty będą się do niego stosować. Brzmi to jak kpina.

11. Nie jest jasne, czy szkoły będą mogły pobierać opłatę za wstawienie automatów, tak jak pobierają ją od szkolnych sklepików. Jeśli takiej opłaty nie będzie, właściciele automatów mogą liczyć na znaczny zysk.

12
następna strona »

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych