Dr Flis o referendach: Uwzględnienie głosu obywateli jest wartością, ale pytania są wymyślone, by rozdrażnić drugą stronę. NASZ WYWIAD

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

wPolityce.pl: Od dawna słyszymy w Polsce utyskiwania, że obywatele są zbyt mało zaangażowani w życie publiczne, że za mało osób chodzi na wybory, że obywatele nie są słuchani przez polityków. Czy zatem należy się cieszyć, że w najbliższym czasie mamy szanse na dwa referenda w Polsce?

Dr Jarosław Flis: Szansa na udział obywateli w życiu publicznym być może rosłaby, gdyby nie to, że żadne z tych referendów nie wydaje się sensowne. W każdym z tych w sumie sześciu pytań, w różnym stopniu, jest jakaś łyżka dziegciu. To sprawia, że te referenda są raczej narzędziem rywalizacji pomiędzy partiami, a nie głosem obywateli. Pamiętajmy, że referendum nie jest potrzebne, by demokracja była efektywna i dobra. W Europie prowadzono kilka lat temu badania, z których wynikało, że częstotliwość referendów była ujemnie skorelowana z zadowoleniem z demokracji. Najbardziej zadowoleni z demokracji byli wyborcy z krajów, w których nie było referendów.

To wydaje się niezrozumiałe. Dlaczego wyborcy nie lubią być słuchani?

Wydaje się, że wynika to głównie z tego, że referenda są pewną protezą rzeczywistego udziału obywateli w polityce. Tam, gdzie partie są dobrze zakorzenione, gdzie obsługują realne konflikty, tam demokracja radzi sobie bez referendum. Tam, gdzie partie są oderwane od wyborców, gdy stosują referendalne tricki, by uderzyć w swoich konkurentów, to zadowolenie z demokracji nie rośnie. Tam ludzie nie tyle są niezadowoleni z referendum, ale one są traktowane jako próba zastąpienia wadliwej demokracji. W Niemczech nie ma w ogóle referendum, a demokracja działa i sobie radzi.

Mamy obecnie jednak dwa konkretne pomysły na referenda. Może dobrze, żeby Polacy się wypowiedzieli i pokazali politykom na czym im zależy?

Przyjrzyjmy się zatem pytaniom, jakie zadane zostaną Polakom. Szybko okaże się, że one nie powinny być w ogóle zadane. Jedno z pytań zaproponowanych przez prezydenta Komorowskiego dotyczy tego, czy wątpliwości należy rozstrzygać na korzyść podatników. To pytanie jest bardzo ogólne, a dodatkowo nie jest przedmiotem sporu. Żeby referendum miało sens, musi dotyczyć jakiegoś sporu. To nie jest przedmiotem sporu, a dodatkowo pytanie jest źle sformułowane. O czyje wątpliwości chodzi? Kto ma mieć wątpliwości? Czy jeśli, jako obywatel, mam wątpliwości, czy płacić podatki, również moje wątpliwości będą rozstrzygane na moją korzyść? Czy o to chodziło? To oznacza zwolnienie z podatków wszystkich, którzy mają wątpliwości czy je płacić.

Sprawa finansowania partii politycznych jest lepiej postawiona?

Nie, tu mamy do czynienia z najczystszej wody populizmem. Ciekawe, co byłoby gdyby zadać pytanie odwrotne: „czy polityka powinna być finansowana przez bogatych obywateli i wielkie korporacje?” Jakie wyniki byłyby w takim przypadku? Tu znów brakuje precyzji, nie wiadomo o jakich zmianach systemu finansowania partii politycznych mowa. Może chodzić o zwiększenie pieniędzy dla partii…

Może chociaż pytanie o JOW-y można ocenić pozytywnie? To jest przedmiotem sporu, mamy modelowe przykłady działania takiej ordynacji…

Rzeczywiście to jest pytanie kierunkowe, ale znów brakuje precyzji. Poziom ogólności przypomina pytanie: czy chce pan kupić czworonoga? Tu jednak jedno chociaż jest jasne, że mowa o tym, czy zachować obecny system. W obecnym systemie nie ma JOW-ów w wyborach do Sejmu, więc na pewno odpowiedź na „tak” na pytanie o JOW-y oznacza zmianę w obecnej ordynacji. Jednak nie wiadomo, jaką zmianę. O który z dziewięciu systemów, zakładających JOW-y w ordynacji sejmowej, chodzi? W tej sprawie należało działać z większym namysłem. W Nowej Zelandii, gdy przeprowadzono referendum dot. JOW-ów, najpierw zadano obywatelom dwa pytania: „czy zmienić obecny system?” oraz jaki system z wcześniej omówionych należałoby wprowadzić. Dopiero, gdy obywatele opowiedzieli się za zmianą systemu oraz wskazali, jaki system wydaje im się najbardziej korzystny, rozpisano nowe referendum, w którym zapytano, czy jest pan za zmianą obecnego systemu na ten wybrany przez większość ludzi w poprzednim referendum. Takie działanie miałoby sens.

Samo poparcie dla JOW-ów nie wystarczy?

Pytanie jest na tyle nieprecyzyjne, że obie partie popierające publicznie włączenie JOW-ów w ordynację do Sejmu wzywają do głosowania w przeciwny sposób. Prezydent Komorowski popierając wprowadzenie mechanizmów mieszanych na modłę niemiecką wzywa do głosowania „za”, natomiast PiS mówiąc również o tym mechanizmie wskazuje, żeby głosować na „nie”. To nie jest klarowne, a jeszcze dodatkowo trzeba to wyjaśnić obywatelom, jak mają to rozumieć. Jeśli ktoś jest za JOW-ami, ale w ordynacji mieszanej, to powinien głosować za „tak”, czy „nie”? Cześć osób uważa, że w domyśle chodzi raczej o model brytyjski, część osób wskazuje, że chodzi raczej o pewien sygnał dotyczący kierunku zmian. Zamieszanie dodatkowo robią konstytucjonaliści, których część uważa, że pytanie jest niekonstytucyjne, zaś inna część uznaje, że wręcz odwrotnie, że pytanie jest dopuszczalne. Mamy tu straszny mętlik. Mówiąc kolokwialnie jest z tym trochę „ubawu”…

Ciąg dalszy na kolejnej stronie

12
następna strona »

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych