Wywiad udzielony przez prezydenta Andrzeja Dudę w „Financial Times” jest dobrym przykładem kilku niepokojących zjawisk, z jakimi mamy do czynienia w naszej debacie publicznej. Przypomnijmy - spór i kontrowersje wywołały słowa nowego prezydenta, który jasno sprecyzował polskie cele, domagając się stałych baz NATO w Polsce.
Po pierwsze - ujawniły się po raz kolejny kompleksy części opinii publicznej, a zwłaszcza tzw. elit opiniotwórczych. Andrzej Duda mówił o swoich poglądach wobec NATO bardzo klarownie w kampanii wyborczej. Sugerował konieczność większych wydatków na armię i naciskania na naszych partnerów z Zachodu, by w mocniejszy sposób zaakcentowały wsparcie dla wschodniej flanki Sojuszu.
Gdy Duda mówił to w kampanii, nikt się nie oburzał. Gdy stawiał tę kwestię w wywiadach dla polskiej prasy, wszyscy się zgadzali. Dopiero gdy powtórzył to samo dziennikarzowi „Financial Times”, zaczęło się oburzenie, przywracając zresztą jak bumerang przekonanie, że jedyne zasady, które powinny obowiązywać w polskiej polityce zagranicznej to: „pokorne cielę dwie matki ssie” i tisze jediesz dalsze budiesz. Nie przedstawiać jasno swoich priorytetów, nie wymagać od naszych zachodnich partnerów i siedzieć w kącie, a wtedy samo spłynie. Nie spłynie.
Rozumiem obawy tych, którzy apelują, by za twardą postawą w wywiadach poszła ofensywa dyplomatyczna. To naturalne i sam mam nadzieję, że działania tak prezydenta i jego ludzi, jak i rządu (a głównie MON) na słowach się nie skończą. Ale krytyka Andrzeja Dudy tylko za to, że jasno sprecyzował polskie interesy jest kuriozalna.
Co ciekawe, nawet przeprowadzający ten wywiad dziennikarz „Financial TImes” odebrał zupełnie inne sygnały niż polskie.
Warto zresztą pamiętać, jak (często, acz nie zawsze) w rzeczywistości wygląda to „oburzenie” zachodnich mediów - kreślone piórami przyjaciół Radosława Sikorskiego i Anne Applebaum, względnie zagranicznych korespondentów „Gazety Wyborczej” (a często nawet warszawskich dziennikarzy tegoż dziennika) i motywowane przez ludzi Donalda Tuska.
Ale nawet jeśli jeden czy drugi zagraniczny dziennik skrytykuje postawę polskiego prezydenta i zbyt dobitne upominanie się o polskie interesy, to świat się nie zawali. Mało tego, powinno być to dobrym sygnałem dla opinii publicznej nad Wisłą, nie mówiąc o tym, że w Paryżu czy Londynie mało sobie robią z opinii niemieckiej prasy. I odwrotnie. Tymczasem w kręgu polityków Platformy Obywatelskiej powrócił klimat z czasów prezydentury Lecha Kaczyńskiego, gdy torpedowano jego pomysły jeszcze wtedy, gdy zaledwie je wyartykułował.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Wywiad udzielony przez prezydenta Andrzeja Dudę w „Financial Times” jest dobrym przykładem kilku niepokojących zjawisk, z jakimi mamy do czynienia w naszej debacie publicznej. Przypomnijmy - spór i kontrowersje wywołały słowa nowego prezydenta, który jasno sprecyzował polskie cele, domagając się stałych baz NATO w Polsce.
Po pierwsze - ujawniły się po raz kolejny kompleksy części opinii publicznej, a zwłaszcza tzw. elit opiniotwórczych. Andrzej Duda mówił o swoich poglądach wobec NATO bardzo klarownie w kampanii wyborczej. Sugerował konieczność większych wydatków na armię i naciskania na naszych partnerów z Zachodu, by w mocniejszy sposób zaakcentowały wsparcie dla wschodniej flanki Sojuszu.
Gdy Duda mówił to w kampanii, nikt się nie oburzał. Gdy stawiał tę kwestię w wywiadach dla polskiej prasy, wszyscy się zgadzali. Dopiero gdy powtórzył to samo dziennikarzowi „Financial Times”, zaczęło się oburzenie, przywracając zresztą jak bumerang przekonanie, że jedyne zasady, które powinny obowiązywać w polskiej polityce zagranicznej to: „pokorne cielę dwie matki ssie” i tisze jediesz dalsze budiesz. Nie przedstawiać jasno swoich priorytetów, nie wymagać od naszych zachodnich partnerów i siedzieć w kącie, a wtedy samo spłynie. Nie spłynie.
Rozumiem obawy tych, którzy apelują, by za twardą postawą w wywiadach poszła ofensywa dyplomatyczna. To naturalne i sam mam nadzieję, że działania tak prezydenta i jego ludzi, jak i rządu (a głównie MON) na słowach się nie skończą. Ale krytyka Andrzeja Dudy tylko za to, że jasno sprecyzował polskie interesy jest kuriozalna.
Co ciekawe, nawet przeprowadzający ten wywiad dziennikarz „Financial TImes” odebrał zupełnie inne sygnały niż polskie.
Warto zresztą pamiętać, jak (często, acz nie zawsze) w rzeczywistości wygląda to „oburzenie” zachodnich mediów - kreślone piórami przyjaciół Radosława Sikorskiego i Anne Applebaum, względnie zagranicznych korespondentów „Gazety Wyborczej” (a często nawet warszawskich dziennikarzy tegoż dziennika) i motywowane przez ludzi Donalda Tuska.
Ale nawet jeśli jeden czy drugi zagraniczny dziennik skrytykuje postawę polskiego prezydenta i zbyt dobitne upominanie się o polskie interesy, to świat się nie zawali. Mało tego, powinno być to dobrym sygnałem dla opinii publicznej nad Wisłą, nie mówiąc o tym, że w Paryżu czy Londynie mało sobie robią z opinii niemieckiej prasy. I odwrotnie. Tymczasem w kręgu polityków Platformy Obywatelskiej powrócił klimat z czasów prezydentury Lecha Kaczyńskiego, gdy torpedowano jego pomysły jeszcze wtedy, gdy zaledwie je wyartykułował.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/262328-krytyka-prezydenta-dudy-za-to-ze-jasno-sprecyzowal-polskie-interesy-jest-przejawem-glebokich-kompleksow-chlubny-wyjatek-siemoniaka-daje-jednak-mala-nadzieje-na-normalnosc