Zjedzmy jednak referendalny pasztet. Skłaniam się za pójściem do głosowania

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

To temat na osobne teksty (które, obiecuję, powstaną). Na początek jednak trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie zasadnicze: czy w ogóle iść głosować w referendum. Mamy przecież pełną świadomość, że zostało ono ogłoszone na chybcika, bez wcześniejszej debaty, byle jak, tylko dlatego, że Bronisław Komorowski tonąc, musiał się szybko chwycić jakiejś brzytwy. W trakcie niedawnej intensywnej dyskusji twitterowej na temat JOW-ów z Piotrem Gursztynem, publicystą konkurencji (który jest zaprzysięgłym przeciwnikiem tego systemu), Piotr zadeklarował, że zamierza referendum zbojkotować i namawia do tego innych. Obserwujący naszą wymianę zdań zauważyli przy okazji, że to jedna z niewielu lub może nawet jedyna głębsza i spokojna dyskusja o zaletach i wadach JOW, na jaką trafili. Co samo w sobie powinno być alarmujące! Najgorętszy orędownik JOW-ów i inicjator trwającej od lat kampanii Zmieleni.pl Paweł Kukiz nie podjął jak dotąd żadnej próby rzeczowej odpowiedzi na poważne przecież i dobrze uargumentowane wątpliwości przeciwników systemu jednomandatowego.

Przyznaję, że za decyzją o bojkocie głosowania stoją poważne racje. Z zasady nie używam też argumentu, że „głosowanie jest obywatelskim obowiązkiem” – uważam go za obłudny. Prawem obywatela jest także niegłosowanie, w szczególności, gdy jest to decyzja podejmowana świadomie, a nie skutek lenistwa.

Mimo to skłaniam się za pójściem do głosowania. Prezydent Komorowski swoją absurdalną decyzją o referendum zrobił wiele, żeby skompromitować tę instytucję – jedną z najważniejszych w demokracji. Tę samą, której zastosowania kilkakrotnie bezskutecznie domagali się Polacy za rządów Platformy. Praktycznie bez przygotowania postawił przed obywatelami dwa pytania o ogromnej wadze dla sposobu funkcjonowania państwa, tym samym kończąc swoją prezydenturę jeszcze jednym żenującym akcentem.

I właśnie dlatego uważam, że nie można pozwolić na degradację referendum jako ważnego narzędzia w rękach obywateli. Skoro właściwie przypadkiem dostaliśmy możliwość zdecydowania o sprawach zasadniczych, to warto to wyzwanie przyjąć. Ale warto też podejść do niego jak najpoważniej. To nie jest łatwe wziąwszy pod uwagę, że do referendum pozostały dwa miesiące i to w czasie wakacji. To jednak wyzwanie także dla publicystów i dziennikarzy. Wyborcy powinni mieć jak największe szanse zrozumieć, jakie byłyby konsekwencje wprowadzenia JOW-ów – dobre czy złe – oraz na czym polega obecny system finansowania partii politycznych i dlaczego został wprowadzony 18 lat temu. Dzisiejsze sondaże, w których JOW-y i zniesienie subwencji wygrywają z łatwością, są bez wątpienia skutkiem niezrozumienia obu zagadnień – i piszę to jako zwolennik JOW-ów. Lecz znów – na tym polega paradoks demokracji, że nie ma w niej kryterium „zrozumienia problemu”, dającego czynne prawo wyborcze. Z zasady przyjmujemy, że obywatele są wystarczająco świadomi, aby oddać głos. I trzeba się z tym pogodzić.

« poprzednia strona
12

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.