Pan Bronisław odchodząc, pozostawia nas z przygotowanym przez siebie pasztetem w postaci referendum. Opinie na temat jego zgodności z konstytucją wciąż są niejednoznaczne, a prawdopodobieństwo osiągnięcia frekwencji wystarczającej do tego, żeby wynik był wiążący – niewielkie. Mimo to pora zacząć sobie zadawać pytanie, co z tym fantem zrobić.
W referendum mają się pojawić trzy pytania, bo prawdopodobnie celny zamiar powiększenia ich listy się nie powiedzie. Jedno, dotyczące interpretacji przepisów podatkowych na korzyść podatnika, nie budzi kontrowersji. Rząd sam przeprowadza podobne rozwiązanie, natomiast problem z polską skarbówką i tak nie leży tylko w tym. Jest znacznie głębszy i sięga samej natury państwa, które w niemal każdej dziedzinie jest nastawione do obywatela wrogo i szuka okazji, aby go ukarać i przy tym zarobić jego kosztem.
Dwie pozostałe kwestie są znacznie poważniejsze. Po pierwsze dlatego, że dotykają podstaw ustrojowych; po drugie – ponieważ odpowiedź nie jest łatwa, a problemy są bardzo kontrowersyjne. Mamy zatem sprawę finansowania partii z budżetu – przy czym pytanie nie dotyczy wprost zniesienia subwencji, ale mówi o „zmianie” systemu – oraz kwestię jednomandatowych okręgów wyborczych.
Jak na te pytania odpowiedzieć? To sprawa na osobny tekst. Ja sam od lat konsekwentnie wspieram zmianę polskiej ordynacji z proporcjonalnej na co najmniej mieszaną lub jakąś wersję JOW i w żadnym razie nie podzielam opinii tych, którzy wieszczą apokaliptyczne wizje po ewentualnym wprowadzeniu JOW-ów, więc odpowiedź na to pytanie jest dla mnie oczywista.
Trudniej z pytaniem o finansowanie partii. Jestem przeciwnikiem znoszenia subwencji, ale gorącym zwolennikiem reformy systemu choćby poprzez wymuszenie na partiach publikacji na bieżąco szczegółowych zestawień swoich wydatków. W tej sytuacji niejednoznaczne pytanie stawia przede mną spory problem.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Pan Bronisław odchodząc, pozostawia nas z przygotowanym przez siebie pasztetem w postaci referendum. Opinie na temat jego zgodności z konstytucją wciąż są niejednoznaczne, a prawdopodobieństwo osiągnięcia frekwencji wystarczającej do tego, żeby wynik był wiążący – niewielkie. Mimo to pora zacząć sobie zadawać pytanie, co z tym fantem zrobić.
W referendum mają się pojawić trzy pytania, bo prawdopodobnie celny zamiar powiększenia ich listy się nie powiedzie. Jedno, dotyczące interpretacji przepisów podatkowych na korzyść podatnika, nie budzi kontrowersji. Rząd sam przeprowadza podobne rozwiązanie, natomiast problem z polską skarbówką i tak nie leży tylko w tym. Jest znacznie głębszy i sięga samej natury państwa, które w niemal każdej dziedzinie jest nastawione do obywatela wrogo i szuka okazji, aby go ukarać i przy tym zarobić jego kosztem.
Dwie pozostałe kwestie są znacznie poważniejsze. Po pierwsze dlatego, że dotykają podstaw ustrojowych; po drugie – ponieważ odpowiedź nie jest łatwa, a problemy są bardzo kontrowersyjne. Mamy zatem sprawę finansowania partii z budżetu – przy czym pytanie nie dotyczy wprost zniesienia subwencji, ale mówi o „zmianie” systemu – oraz kwestię jednomandatowych okręgów wyborczych.
Jak na te pytania odpowiedzieć? To sprawa na osobny tekst. Ja sam od lat konsekwentnie wspieram zmianę polskiej ordynacji z proporcjonalnej na co najmniej mieszaną lub jakąś wersję JOW i w żadnym razie nie podzielam opinii tych, którzy wieszczą apokaliptyczne wizje po ewentualnym wprowadzeniu JOW-ów, więc odpowiedź na to pytanie jest dla mnie oczywista.
Trudniej z pytaniem o finansowanie partii. Jestem przeciwnikiem znoszenia subwencji, ale gorącym zwolennikiem reformy systemu choćby poprzez wymuszenie na partiach publikacji na bieżąco szczegółowych zestawień swoich wydatków. W tej sytuacji niejednoznaczne pytanie stawia przede mną spory problem.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/258056-zjedzmy-jednak-referendalny-pasztet-sklaniam-sie-za-pojsciem-do-glosowania?strona=1