Wdawanie się w pyskówkę o „macaniu kur” świadczy o fatalnej kondycji prezydenta Komorowskiego

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. YouTube / Lublin.com
Fot. YouTube / Lublin.com

Jeśli Bronisławowi Komorowskiemu puszczają nerwy, gdy ktoś z tłumu wysyła go na Mazury do „macania kur”, to czy kompletnie nie straci głowy, gdy zagrożone będzie bezpieczeństwo państwa?

CZYTAJ TAKŻE: Balonowe stołki, „Stań na krzesło!”, „WSI!” i „Gdzie masz słownik?” podczas wizyty Komorowskiego w Lublinie. Prezydent oburzony: „Chcecie awantury? (…) I tak przegracie!” [wideo]

Dyskusja z prezydentem RP o macaniu kur nie budzi mojego entuzjazmu z wielu powodów. Choćby dlatego, że dotyczy głowy mojego państwa. Ale skoro już się zdarzyła, warto się zastanowić, co mówi nam zadyma, do której doszło w Lublinie. Najwięcej mówi oczywiście o samym Bronisławie Komorowskim. Przede wszystkim mówi o jego wyalienowaniu z normalnego życia. Oczekuje on, że po pięciu latach prezydentury miałkiej jak mąka ziemniaczana i kompletnie oderwanej od problemów zwykłych ludzi naród powinien go przyjmować niczym cara Piotra I czy choćby towarzysza Edwarda Gierka. Swojskiego, a jednak władcę A naród (w dużej części) czuje się przez władzę, w tym przez prezydenta, oszukany i nabity w butelkę, i reaguje na to alergicznie.

Bronisław Komorowski ma nieznośną manierę protekcjonalnego traktowania ludzi. A robi to wyjątkowo pretensjonalnie. Naprawdę nie przypominam sobie żadnego demokratycznego przywódcy (poza niektórymi władcami, a i to w krajach niedemokratycznych), który afiszowałby się sygnetem na palcu. Ma to zapewne podkreślać arystokratyczne pochodzenie (nie wnikam, na ile jest to uzasadnione) obecnego prezydenta. Tyle że współcześnie prawdziwi arystokraci takimi symbolami się nie afiszują, bo - jak mawia młodzież - to obciach i wiocha. Arystokratyzm ma się w kompetencjach, manierach, stylu, klasie, sposobie mówienia i zachowaniu. Prawdziwy arystokratyzm jest dyskretny i powściągliwy. U Bronisława Komorowskiego występuje w wersji nachalnej i odpustowej. Tak jakby sobie ten sygnet kupił gdzieś na bazarze. To taka powiatowa elegancja i ktoś powinien Bronisławowi Komorowskiemu powiedzieć, że nic w ten sposób nie zyskuje, a wiele traci. Przede wszystkim to strasznie pretensjonalne, bo przecież chyba nie oczekuje, że ktoś go będzie w ten sygnet całował.

Czepiam się sygnetu, bo on dowodzi z jednej strony pychy (nie wiadomo na czym opartej), a z drugiej - nonszalancji. Bo ten sygnet, jako ogólnikowy emblemat statusu, ma zastępować wszystko inne. Na wiec w Lublinie Bronisław Komorowski przyjechał jak po swoje. Kompletnie nieprzygotowany na spotkanie z ludźmi, bo te jego improwizowane wystąpienia o niczym są dla wielu wyborców bardziej irytujące, niż gdyby nic nie mówił. Jeśli się zabiera ludziom czas, to trzeba im pokazać, że się ich szanuje, o nich dba, poważnie ich traktuje. A improwizowane przemowy w biesiadnym stylu są denerwującą demonstracją lekceważenia. Nie ma w nich żadnego innego komunikatu niż rozciągnięte do wielu minut „dzień dobry” czy „witajcie, jak się macie”. Nie tylko fatalnie świadczy to o prowadzeniu kampanii, ale pokazuje prezydenta i kandydata na ten urząd jako kogoś, kto nie ma kompletnie nic do powiedzenia, i nie wiadomo po co zabiera ludziom czas. I po co się ubiega o najwyższy urząd w państwie.

Wdawanie się w „rozmowę” o macaniu kur jest skrajnie bezsensowne i nie na poziomie, bo prezydent powinien być jednak odporny na takie zaczepki i trzymać nerwy na wodzy. No bo skoro tak nerwowo reaguje na takie „bzdury”, to jak się zachowa w sytuacji zagrożenia bezpieczeństwa państwa czy prowokacji z zewnątrz. A to przecież nie pierwsza taka polemika z tłumem, co znaczy, że Bronisław Komorowski i jego otoczenie niczego się nie uczą. Głowa państwa musi być ponad to. I nie chodzi o to, żeby lekceważyć tych, którzy przychodzą na wiece wyborcze. Trzeba po prostu mądrze reagować na zaczepki, bo taka reakcja bardzo dużo mówi o kandydacie, o jego klasie i kwalifikacjach. Tymczasem Bronisław Komorowski jest bardzo zdziwiony, że ktoś może nie akceptować ani jego osoby, ani jego wizji prezydentury, ani sposobu jej sprawowania przez ostatnie pięć lat. A to przecież podlega normalnej ocenie i jest czymś oczywistym. Komorowski wydaje się tym obrażony i oburzony, i natychmiast się naburmusza. Bo jego beznadziejne i jednak dziecinne potyczki słowne są wyrazem skrajnego naburmuszenia. I bezradności. Widać, że Bronisław Komorowski kompletnie nie pojmuje, dlaczego część Polaków zwyczajnie go nie lubi i nie ceni.

Dyskusja prezydenta ze „specjalistą od kur” budzi skrajne zażenowanie tym bardziej, że to było jedyne, co dało się zapamiętać ze spotkania z wyborcami w Lublinie. Wszystko inne to była ta bezbarwna mowa trawa, na którą od wielu tygodni jesteśmy skazani. Kampania wyborcza Bronisława Komorowskiego nie zawiera bowiem żadnej treści. Powtarzana w tysiącu odmian mantra „zgoda i bezpieczeństwo” jest doskonale pusta. A poza nią nie ma nic innego. To znaczy jest pretensjonalność arystokraty arywisty z odpustowym sygnetem, który wygłasza tzw. chłopskie mądrości, natomiast chce być traktowany jak car czy magnat, a przynajmniej pierwszy sekretarz komitetu centralnego. I ludzie coraz częściej odbierają to jak przejaw wyalienowania, pychy i lekceważenia.

Bronisław Komorowski (ze swoim sygnetem) zachowuje się tak, jakby uważał, iż wystarczy to, że istnieje. Nie musi niczego umieć, a nawet niczego robić. I wyborcza aktywność Komorowskiego przebiega tak, jak by on sam najbardziej w to wierzył. Dlatego ta kampania wygląda tak jak w starej anegdocie, której autorstwo przypisuje się m.in. Winstonowi Churchillowi i Francowi Fiszerowi. Po współczesnej, czyli dostosowanej do kampanii wyborczej przeróbce brzmiałaby ona tak: „Podjeżdża pusty Bronkobus i wysiada z niego Bronisław Komorowski”.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych