Prof. Nowak: Tekst Bronisława Komorowskiego to wezwanie do wojny domowej. Prezydent obraża część Polaków. NASZ WYWIAD

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Mamy cyniczny, kłamliwy zabieg w kampanii prezydenta

— mówi prof. Andrzej Nowak komentując tekst Bronisława Komorowskiego, opublikowany w gazecie Michnika.

wPolityce.pl: Prezydent Komorowski przechodzi do kampanijnej ofensywy. Kandydat PO na prezydenta rysuje podział na Polskę Racjonalną i Polskę Radykalną oraz przekonuje, że to on uosabia racjonalność i bezpieczeństwo. Jak Pan ocenia tę strategię?

Prof. Andrzej Nowak: Tekst Bronisława Komorowskiego to de facto wezwanie do wojny domowej. Prezydent wzywa, by wszystkimi środkami zatrzymać część obywateli przed możliwością oddania przez nich głosu wyborczego. Chce zatrzymać tę część, którą prezydent obraża, stwierdzając, że są to ludzie zacofani, prymitywni. Ten tekst warto przeczytać. Tu nie chodzi jedynie o hasła „Polska Radykalna” i „Polska Racjonalna”, ale również o opis tych znaczeń. Okazuje się, że „Polska Radykalna” to jest Polska oszołomów i nieudaczników. Kto zatem nie głosuje na Bronisława Komorowskiego, ten sam ma siebie spychać na margines cywilizacji. A jak chcemy pozostać w „centrum zjednoczonej Europy”, to musimy głosować na prezydenta Komorowskiego.

Czemu ma służyć takie zarysowanie ram wyboru?

Wobec tak dramatycznie zarysowanej alternatywy, wszystkie chwyty są dozwolone. Wszystko można, żeby powstrzymać osuwanie się Polski w przepaść oszołomstwa i ciemnoty. Mamy skrajną wersję propagandy wojennodomowej. Warto to podkreślić, bowiem ten sam obóz polityczny wciąż podkreśla potrzebę zgody w obliczu zewnętrznego zagrożenia, czy powtarza jak mantrę sugestie, że prezydent Komorowski jest prezydentem wszystkich Polaków. Widać głębokie i niepokojące pęknięcie. Prezydent w sposób otwarty wraca do tej roli, jaką spełniał jako marszałek Sejmu RP, choćby w 2008 roku. Gdy w Gruzji oddawano strzały w kierunku śp. Lecha Kaczyńskiego, marszałek Komorowski mówił „jaka wizyta, taki zamach…” To była ta sama retoryka wojny domowej, w której marszałek atakował w tak nikczemny sposób urzędującego wtedy prezydenta.

Podział na Polskę racjonalną i radykalną przywodzi na myśl inny podział. W 2005 roku PiS wypromował podział na Polskę solidarną i liberalną. Może polaryzacja w czasie kampanii nie jest niczym zaskakującym?

Polaryzacja w czasie kampanii wyborczej nie jest niczym dziwnym, to zupełnie normalne. Tyle tylko, że między tymi podziałami jest zasadnicza różnica dotycząca nazywania drugiej strony. Nazywanie konkurentów politycznych stroną liberalną nie nosi znamion wartościujących. Wtedy chodziło o stronę reprezentującą liberalne poglądy. Z poglądami liberalnymi można polemizować, ale również bez wstydu można się do nich przyznawać. Również ten, kto jest określany jako zwolennik „Polski solidarnej”, ma po prostu poglądy zobrazowane przy pomocy tego hasła. Tu mamy do czynienia ze zwykłą walką wyborczą, z rywalizacją dwóch systemów wartości, czy dwóch wizji społeczno-politycznego rozwoju, z których żaden nie jest żadnym obciążeniem moralnym dla osób go reprezentujących. To jest wybór polityczny.

W podziale zarysowanym przez Bronisława Komorowskiego jest inaczej?

Tu mamy do czynienia z zupełnie innym wyborem, wyborem między światłością, a ciemnością, między rozumem a szaleństwem. Mamy wybór między „centrum zjednoczonej Europy”, a „zagrożoną peryferią”. Problem w tym, że my jesteśmy obecnie na zagrożonej peryferii. I jesteśmy tu właśnie przez politykę Bronisława Komorowskiego i Donalda Tuska. To skutek ich decyzji sprzed lat, by Władimira Putina traktować jako „naszego człowieka w Moskwie”.

Podział na Polskę solidarną i liberalną okazał się ważnym hasłem w kampanii w 2005 roku. Do dziś wielu o nim pamięta. Czy w Pana ocenie obecny podział naszkicowany przez prezydenta może być również skutecznym mechanizmem kampanijnym?

Sądzę, że to jest głęboko przemyślany krok i decyzja. Podstawą tego hasła jest strach. Z jednej strony widać strach przed skutkami własnych decyzji, przed odpowiedzialnością za straszne skutki błędów politycznych z ostatnich lat. Przegrana wyborcza w tym roku oznaczałaby konieczność zapłacenia przez prezydenta Komorowskiego politycznej ceny za jego błędy. Na tym właśnie opiera się demokracja, że polityk, popełniający radykalne błędy, powinien tracić władzę. Widać jednak, że w tym przypadku strach przed utratą władzy jest tak silny, że motywuje sztabowców Bronisława Komorowskiego do sięgania po najbardziej nikczemną broń polityczną, jaką jest strach wyborców. Chodzi o zastraszenie wyborców. Tu chodzi o strach przed wojną, w którą Polska ponoć osunie się, jeśli Polacy nie wybiorą Bronisława Komorowskiego. Prezydent mówi, że oferuje Polakom małą wojnę domową, a Polacy muszą jedynie nie dopuścić oszołomów i ciemnoty do władzy. Trzeba jedynie potraktować pewną grupę obywateli jako obywateli trzeciej kategorii, ale za to Polska uniknie zagrożenia, jaką jest prawdziwa wojna. Wiemy jednak, że skutkiem polityki prezydenta Komorowskiego i rządu PO-PSL jest postawienie Polski na krawędzi zagrożenia wojennego ze strony Władimira Putina. To oni za to odpowiadają. Zatem polityka straszenia społeczeństwa, którą widać w przekazie prezydenta, jest podwójnie cyniczną. To rządzący odpowiadają za faktyczne podstawy strachu Polaków, za realność zagrożenia agresją Putina. Nie byłoby tego zagrożenia, gdyby nie polityka kapitulacji wobec Putina, jaką wybrał Bronisław Komorowski o Donald Tusk. Mamy cyniczny, kłamliwy zabieg w kampanii prezydenta. Jednak to nie oznacza, że on musi być nieskuteczny…

Rozmawiał Stanisław Żaryn

CZYTAJ TAKŻE: Bronisław Komorowski prezentuje nowy spot i polaryzuje społeczeństwo: „Chcemy Polski opartej na zdrowym rozsądku, a nie zacietrzewieniu politycznym”. WIDEO

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych