Choroba japońska prezydenta Komorowskiego? Żarty się skończyły

Fot. PAP/EPA
Fot. PAP/EPA

Chciałbym jeszcze wrócić do sławetnych wydarzeń, które miały miejsce podczas wizyty głowy naszego państwa w kraju Kwitnącej Wiśni. Moim zdaniem sprawa jest poważniejsza, aniżeli się z pozoru wydaje. Albowiem obserwując ostatnio bacznie zachowania Prezydenta III RP, stwierdzam z całkowitą powagą, że trzeba się nad tym problemem poważnie pochylić. Żarty się skończyły.

Cofając się kilka lat przypomnę postać Janusza Palikota, kiedy przez miesiąc w usłużnych mediach domagał się badań lekarskich urzędującego wówczas prezydenta Lecha Kaczyńskiego pod katem domniemanego … alkoholizmu. Problem polegał na tym, że śp. prezydent alkoholikiem nie był, a poza tym nie cierpiał na ciele i umyśle. W każdym razie nie wykazywał żadnych zewnętrznych objawów jakiegokolwiek poważniejszego schorzenia, czego już nie można w stu procentach powiedzieć o obecnej głowie państwa. Zachowania, szczególnie te, które wydaje się, że uległy nasileniu pod wpływem stresu związanego z zaskakująco, jak na razie, skuteczną kampanią jego przeciwnika Andrzeja Dudy, mogą wskazywać na jeszcze nie rozpoznaną poważniejszą chorobę. Jej syndromy dostrzec można gołym, nieuzbrojonym okiem. Stosunkowo częste przysypianie oraz kłopoty z pamięcią, to tylko niektóre z nich. Wskazują na to takie zdarzenia jak np. pozdrawianie z kartki własnej żony czy w kółko powtarzane w okazjonalnych mowach frazy: „radujmy się” i „cieszmy się”.

Urzędujący Prezydent III RP, jak powszechnie wiadomo - wybitny znawca wojskowości w przeciwieństwie do swego kontrkandydata, podczas sławetnej wizyty Angeli Merkel i Nicolasa Sarkozy’ego nie wiedział kiedy złożyć ukłon sztandarowi Kompanii Reprezentacyjnej. Wtedy jednak był na początku swojej kadencji i mógł paść ofiarą tremy. Jednak jak wytłumaczyć zachowanie w japońskim parlamencie pięć lat później? Pohukiwanie na gen. Kozieja – „Chodź tu szogunie”, a potem niespodziewane wejście na krzesło spikera, mogło spowodować poważną konfuzję wśród przywiązanych do tradycji i obyczajów przedstawicieli najwyższego zgromadzenia Cesarstwa Japonii. Podobnie, jak zachowanie Aleksandra Kwaśniewskiego na cmentarzu w Charkowie wśród potomków ofiar mordu katyńskiego. Jednak otoczenie byłego Prezydenta postkomunisty potrafiło przyznać, że nie jest zdrowy. Bodajże jego córka ze łzami w oczach wspominała w mediach o ciężkiej chorobie, którą przeszedł po wizycie na Filipinach i która poskutkowała „pourazowym zespołem przeciążeniowym goleni prawej”. W japońskim przypadku Bronisława Komorowskiego jest inaczej. Kancelaria Prezydenta twierdzi, że nic się nie stało, choć filmowa relacja z włażenia na stołek w centralnym punkcie parlamentu w Tokio pokazuje co innego. Sytuacja staje się wysoce niepokojąca, kiedy okazuje się, używając dziennikarskiego skrótu myślowego, że głowa państwa polskiego była kompletnie trzeźwa. Tu dochodzimy do konkluzji, że mogliśmy mieć do czynienia z poważnym zachwianiem równowagi spowodowanym np. zaburzeniami błędnika. Do tego dochodzi apatia. Kiedy jego kontrkandydat Andrzej Duda narzuca ostre tempo walki o fotel prezydenta, obecna głowa państwa stwierdza nagle, że w odpowiedzi „nie będzie się gimnastykować, ani robić z siebie małpy”.

Kilkanaście godzin po zejściu z krzesła w Japonii, tym razem w Białymstoku, dzieli się ze swoimi wyborcami kolejną apatyczną myślą, że kampania w Polsce powinna wyglądać tak, jak pod stokami Fuji-Jamy, czyli trwać 12 dni. Jest to prawdopodobnie początek przemiany – projekcji spowodowanej złym stanem zdrowia, z demokratycznie wybranego prezydenta w dożywotniego króla, którego drugi raz nie trzeba przecież wybierać. W powiązaniu z zanikami pamięci (m.in. sztandar, pozdrawianie żony z kartki, niezborne wypowiedzi, jak ta o wysyłani wojsk rozjemczych oraz poważne błędy ortograficzne u człowieka z tytułem magistra historii) powstają objawy choroby podobnej do tej, którą powoduje np. ukąszenie kleszcza. Prezydent bardzo często przebywał w lesie. Czasami odnoszę wrażenie, że częściej w lesie niż poza nim. Począwszy od swojej daczy w Ruskiej Budzie, na polowaniach skończywszy. Dlatego atak kleszcza wydaje mi się bardzo prawdopodobny. Być może niezbyt dokładnie zdiagnozowałem jego skutki w końcu nie jestem lekarzem, ale z drugiej strony wiem, jak mawiają Rosjanie (urzędujący prezydent chyba lubi ruskie powiedzonka, bo czasem je cytuje) – „Każdyj durak po swajemu z uma schodit’” (każdy wariat wariuje po swojemu przyp. aut.).

Dlatego zwracam się z gorącą prośbą do jego starego i dobrego znajomego Janusza Palikota – Panie Januszu, zamiast tracić czas na swoją kampanię z równym zapałem, jak kiedyś namawiał ś.p. Lecha Kaczyńskiego na przeprowadzenie badań, zrobił pan to w stosunku do Bronisława Komorowskiego. Już pora.

P.S. Jednocześnie pragnę podkreślić, że moim zamiarem nie było broń Boże obrażanie Głowy Państwa, ale troska o Jej zdrowie i Obywateli.

CZYTAJ TAKŻE: Nałęcz brnie w „Szoguna”: Historyk to powiedział, było to dowcipne! Gen. Koziej rzeczywiście jest takim Szogunem

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.