Przyznam się bez bicia piany – dawno nie oglądałem programu Tomasza Lisa, a opisywanie powodów, dla których tak się działo, musiałoby przypominać tłumaczenie, dlaczego idąc polną drogą człowiek spogląda od czasu do czasu pod nogi, żeby w coś nie wdepnąć. W poniedziałek wieczorem włączyłem przypadkiem i szczerze mówiąc, mdli tak samo.
Takiego bowiem pokazu manipulacji, żenady, nietolerancji, bufonady, narcyzmu i czystej jak wóda głupoty nie widziałem na małym ekranie dawno. Jak się zapewne Państwo domyślili – gościem był Adam Michnik, kiedyś człowiek-legenda, dziś bujda na resorach i ściema tak wielka, że aż mu od niej oczy czerwienieją w telewizji, a uszami wylatuje dym. No, dobrze, dym był z elektrycznego papierosa, ale czyż trzeba większych dowodów na przekonanie naczelnego „Wyborczej” o własnej nadwartości? Wyjątkowy gość – wyjątkowa wiocha, chciałoby się dopowiedzieć.
Lis oczywiście rżnął „obiektywnego”, „dociskając” gościa pytaniami w rodzaju, czy „owo 30 procent, które głosuje na PiS, to nie są ludzie, którzy dość mają cwaniaków przejadających na jednej kolacji tysiąc pięćset złotych?” – jakby rzeczywiście na tym zasadzał się dziś społeczny sprzeciw wobec rządów PO-PSL. Michnik drwił i szydził z wszelkich prób rozliczania Radosława Sikorskiego, twierdząc, że to wina mediów, iż zajmują się takim „błahostkami”, jak jego słynna już „kilometrówka”. A potem – wzorem najtwardszego betonu komunistycznej propagandy – odpowiadał pytaniami w rodzaju:
A co, wolałby pan na miejscu Radosława Sikorskiego Zbigniewa Ziobrę albo Janusza Korwina-Mikke?
Jeśli PiS wygra tegoroczne wybory, wiadomo, że skończy się w Polsce demokracja, a zaczną rządy autorytarne – sunął Michnik wąskimi horyzontami swego wróżbiarstwa, które w przeszłości kazało mu wierzyć w prezydencki sukces Tadeusza Mazowieckiego, a ten później nie wszedł nawet do drugiej tury. Ale dziś naczelny wielkiego „GieWu” ocenia ostatnie 25 lat jako czas „najlepszy od czterystu lat”. Dlaczego? Bo jest „tak pozytywnie oceniany”. Przez kogo? No, jak to? Przez Michnika i Lisa, czy trzeba większych nazwisk?
Daruję Państwu bardziej szczegółowe opisy pogawędki duetu tych ponurych żniwiarzy jakiejkolwiek sensownej dyskusji o Polsce, a także pejzaż pogardy, jaką żywią dla ludzi o innych poglądach na politykę, prawdę, uczciwość, honor, godność i równość wobec prawa. Dość odnotować, że głosujący na PiS to dla Michnika grupa „niedowartościowana, poniżona, mentalnie wykluczona”. Dla Lisa zresztą podobnie, bo przecież nie oponował. Zresztą, gdzież by śmiał pluszak Platformy w słowo choćby wejść cwaniakowi, który własną twarz zamienił w odpychającą karykaturę o purpurowych oczach. Płakał przed wejściem do studia, czy może uzupełniał płyny – niczego to nie zmienia.
Bo nie ma już dla tych dwóch określenia trafniejszego niż dziennikarze do towarzystwa. Nie tylko wzajemnej adoracji. Gdyby komuna miała w PRL takich obrońców, skończyłoby się u nas jatką większą niż w Rumunii. Wychodzi więc na to, że Jerzy Urban, przy tuzach dzisiejszego mainstreamu, to jest, owszem, wciąż nieskończona szuja, ale jednak znacznie od nich bystrzejsza. Nie wiem, jak Państwu, ale mnie się to wydaje ich kompromitacją dożywotnią.
—————————————————————————————————
Gorąco polecamy debiutancką książkę Krzysztofa Feusette’a „Alfabet salonu”. Można ją kupić szybko i wygodnie w naszym internetowym sklepie wSklepiku.pl!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/228484-michnik-z-lisem-przerosli-urbana-niejeden-rezim-kupilby-ich-w-ciemno