Jarosław Kaczyński zdecydował się na postawienie sprawy zdecydowanie i powiedzenie z sejmowej trybuny: „te wybory zostały sfałszowane”. Dobrze zrobił.
Jak można usłyszeć w pisowskich kuluarach, były premier wcale nie miał wielkiej ochoty uderzać w ten ton, ale został do tego przekonany. Oczywiście oddzielną sprawą jest potencjalnie procesowa nieostrożność, z jaką wskazał na fałszerzy zwracając się do posłów PO, ale przy ewentualnym pozwie nie będzie bez szans, by obronić tezę postawioną w parlamencie.
Byłego premiera za samo słowo „sfałszowane” skrytykował m.in. Łukasz Warzecha, który na wPolityce.pl stwierdził:
Warto jednak myśleć o tym, jak sytuacja jest przedstawiana w odbiorze medialnym i jak ją widzą ludzie, o których trwa walka: na co dzień niezaangażowani w politykę i niemający wyrobionych poglądów.
Zupełnie się z tym nie zgadzam. Nie warto z takich powodów powściągać języka. To naiwne i czyniące więcej złego niż dobrego dla sprawy, jaka przed nami (wszystkimi Polakami) stanęła. Nie zgadzam się zresztą z kilkoma innymi kwestiami podniesionymi przez Łukasza (mitycznym wpływem łagodnej retoryki na poszerzanie elektoratu, niemożliwością niecentralnego sfałszowania wyborów, czy wiarą w trwałość komitywy Kaczyńskiego z Millerem), ale pozostanę przy zasadności użycia słowa „sfałszowane”.
Mówienie o zafałszowaniu, pomyłkach, nieprawidłowościach, błędach, wypaczeniach jest wodą na młyn fałszerzy. Oni tego właśnie chcą – rozmyć, zbagatelizować, obniżyć poziom alertu w społeczeństwie. Nie wolno do tego dopuścić! Opozycja jest od tego, by – gdy ma powody – piętnować władzę konkretnie. A tutaj ma. Ponadto mamy w życiu publicznym taki deficyt prawdy, że każde upomnienie się o nią ma wielką wartość. Gdy stajemy na skraju demokracji, nie można bawić się w łagodzenie przekazu dla wątpliwych sukcesików – teoretycznego przekabacenia na swoją stronę tzw. niezdecydowanych. Polska znalazła się w potwornie niebezpiecznej sytuacji i to trzeba Polakom uświadomić. Z jednej strony oczywiście – jak postuluje Łukasz – punktując wszystkie naruszenia przepisów, ale z drugiej nazywając rzeczy po imieniu. Żarty naprawdę się skończyły. To już nie są rozmowy na cmentarzu o ustawie pisanej pod paru biznesmenów, to nie jest zatrudnianie rodzin w państwowych agencjach, ale pogwałcenie fundamentalnych zasad państwa prawa w walce o władzę dla wartych dziesiątki miliardów konfitur pochowanych w samorządowych słoikach.
Ostatnich kilka dni spędziłem z Marcinem Wikłą na przyglądaniu się różnym możliwościom sfałszowania wyborów. Rozmawialiśmy z ludźmi, którzy obserwowali je z bliska, z politykami od prawa do lewa (czasem nieoficjalnie, więc głośno tego nie przyznają), którzy mówią jednoznacznie: sfałszowali. Opowiadali o mechanizmach tych oszustw na wielu poziomach od przygotowania procedur, instytucji przeprowadzających wybory po cały wachlarz sposobów wpływania na wyniki w poszczególnych komisjach. Przeczytaliśmy sporo dokumentów związanych z organizacją wyborów i przyjrzeliśmy się powiązaniom szarych eminencji biznesu, przy wyborach samorządowych się kręcących. Nie jest naszym zadaniem zbieranie dowodów, ale opisanie, jak skonstruowany jest system i w ilu (zatrważająco wielu!) punktach pozwala na działania bez problemu gwarantujące osiągnięcie absurdalnych wyników podanych przez PKW. Efekty naszej pracy znajdą Państwo w najbliższym wydaniu tygodnika „wSieci”.
Poszlak jest tak dużo, że prokuratury oraz służby specjalne powinny ostro zabrać się do pracy. W normalnie funkcjonującym państwie (o ile w takowym możliwe byłoby zaistnienie takiej skali nieprawidłowości i bezczelnych przekrętów) powołano by specjalny zespół śledczy do zbadania wszystkich podejrzeń. Ściśle współpracował by on z ABW, CBA, CBŚ, wyposażony został w nadzwyczajne środki i zrobił wszystko, by więcej nie dochodziło do takich szwindli. Planem minimum byłaby komisja śledcza przy jednoczesnej specjalnej komisji sejmowej wprowadzającej radykalne zmiany w procedurach wyborczych, bo obecne przepisy – zwłaszcza po nowelizacji w 2011 r. – pozwalają dosłownie na wszystko!
Ta władza nic nie zmieni, wszelkie „działania naprawcze” – czy to te, które za chwilę zaproponuje mąż opatrznościowy Komorowski, zasygnalizuje NIK, czy wprowadzi nowa ekipa w PKW – będą pozorne i kosmetyczne. Koalicji PO-PSL nie zależy na zmianach, bo aktualny system daje jej możliwość trwania. Dlatego tak ważne zadanie stoi przed opozycją (obiema jej głównymi siłami, niezależnie od niesmaku jednych dla retoryki drugich) oraz obywatelami. Trzeba udokumentować i zarchiwizować jak najwięcej przypadków nieprawidłowości i fałszerstw oraz konsekwentnie domagać się ich wyjaśnienia. Ponadto ci pierwsi muszą zrobić wszystko, by przypilnować przyszłorocznych wyborów, a drudzy – zechcieć na nie pójść i mimo możliwego poczucia pewnego zdeprecjonowania swojego głosu, dopomóc w odsunięciu od władzy sitwy, której Polska wpadła w łapy.
————————————————————————————————-
Czytaj także w aktualnym numerze tygodnika „wSieci”: Raport specjalny tygodnika na temat skandalu w Państwowej Komisji Wyborczej.
Nowy numer „wSieci” dostępny również w formie e - wydania.
Więcej informacji na: http://www.wsieci.pl/e-wydanie.html
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/223824-trzeba-mowic-o-falszerstwie-wyborow-rozmywanie-tego-co-widac-golym-okiem-sluzy-falszerzom