Wiarygodność wyborów wychodzi daleko poza banalny podział na "mafię" i "sektę". Widzi to nawet Miller, milczą więc o nadużyciach i wyciągają Urbana

Rys. Andrzej Krauze
Rys. Andrzej Krauze

Chyba najgorszym scenariuszem dla kwestii wyjaśnienia wszystkich nieprawidłowości wyborczych (i wysnucia wniosków na przyszłość) byłoby wpisanie całego tematu w „rytualny taniec” między Prawem i Sprawiedliwością a Platformą. Słowem - skrócenie wielowątkowego, wielowymiarowego i zwyczajnie ważnego dla jakości demokracji problemu do rywalizacji między elektoratem jednej i drugiej partii to najkrótsza droga do zbagatelizowania sprawy i uznania, że nic się nie stało.

Taki scenariusz zakłada bowiem, że koniec końców z problemem ważności wyborów zostaną tylko „żelazne elektoraty” obu partii, a tzw. zwykli obywatele machną ręką, przekonani, że to kolejna z tysiąca ośmiuset innych spraw, w której może i „mafia” coś kręci, ale „sekcie” to całkiem odbiło.

Niestety, wiele wskazuje na to, że próba realizowania takiego scenariusza będzie miała miejsce. Po początkowym milczeniu, czy wręcz odruchowym zrozumieniu społecznych emocji i oburzenia, rządzący ruszyli do kontrataku. Hasła o „odmętach szaleństwa” (głowa państwa), „za ciasnej dla Kaczyńskiego demokracji” (szefowa rządu) i „warcholstwie” (doradca pana prezydenta) zdominowały przekaz publiczny.

Podobnie zachowywały się główne media i dyżurni eksperci. Początkowo przybliżano niemal każdy skandal wyborczy (lub choćby jego podejrzenie), skutecznie utrzymując na powierzchni temat wiarygodności wyborów. Wystarczyły jednak dwie konferencje prezydenta, który wyrasta na głównego rozgrywającego, a wajcha została przestawiona. I tak widzowie i czytelnicy są przekonywani, że wynik PSL może być efektem dobrej kampanii w terenie, błąd Ipsos to efekt niskiej temperatury, a system PKW padł, bo paść musiał i nikt by go lepiej nie stworzył.

Dziś o wyborczych nadużyciach milczą zupełnie. A do zdezawuowania propozycji opozycji (także tej lewicowej) wyciągnięto nawet Jerzego Urbana, który wystąpił jako autorytet „Faktów”. To byłoby nawet zabawne, gdyby nie dotyczyło tak ważnej sprawy.

Mający wątpliwości ws. wyborów, domagający się wyjaśnień, wniosków i sugerujący powtórkę na szczeblu sejmików wojewódzkich spychani są w getto mniejszości. Czasem w zabawny sposób, na co uwagę zwrócił na Twitterze Maciej Richter (@Roadtripper7). Jak bowiem odpowiadać w sondażu na pytanie, które od razu sugeruje odpowiedź?

Inne z pytań postawiło twardą tezę o „sfałszowaniu”, które sugeruje intencjonalne wypaczenie wyników. Czysta groteska i czysta manipulacja.

Można się oczywiście zastanawiać, na ile chętnie buty do „rytualnego tańca” zakłada opozycja, ale z drugiej strony - jakie ma pole manewru? Skoro nawet Leszek Miller został wrzucony do jednego worka „oszołomów”, skoro nawet argumenty Pawła Kowala, który przez lata obserwował wybory w innych krajach, są traktowane jako „podpalanie Polski”, to co dopiero mówić o Jarosławie Kaczyńskim. Myślę, że PiS przyjęło całkiem niezłą taktykę, krok po kroku: protesty do sądów, próba odwołania sejmików przez parlament, próba zmiany prawa na przyszłość, zaalarmowanie instytucji europejskich i wreszcie pokazanie się podczas „marszu róż”, który zapowiedział Kaczyński.

Platforma do spółki z głównymi mediami próbują temat, delikatnie mówiąc, olbrzymich zaniechań wdrukować do głów jako coś na kształt „zamachu smoleńskiego”. Pal sześć dowody, pal sześć wątpliwości. Rację miał Robert Mazurek w swoim felietonie na łamach „wSieci”, który porównał postawę części publicystów do tych, którzy widząc drzewa, nie widzą lasu. Albo tych, którzy las dostrzegli, ale boją się konsekwencji tego, co zobaczyli.

Smutna konstatacja jest taka, że pewnie i dziś taka operacja się uda. Choć może  w tym przypadku oburzenie będzie na tyle duże, że nie wystarczy ani przemilczenie nadużyć, ani uberautorytet Urban. Tymczasem całą kwestię wyborów samorządowych i serii skandali wobec nich trzeba by podnieść spokojnie, ale twardo. Wyjaśnić każdą, nawet najmniejszą wątpliwość. Inaczej podział między Polakami tylko się powiększy.

Jeśli wyciągać jakiekolwiek wnioski na podstawie 10/04, to takie, że brak poważnego wyjaśnienia (na przykład w postaci wspólnej debaty naukowej obu stron) tamtej sprawy odbija się czkawką do dziś. Czy komukolwiek z obozu rządowego zależy, by tak nie stało się z kwestią tych (a może i przyszłych) wyborów?

WIĘCEJ: Platforma na naszych oczach niszczy najniższy wspólny mianownik Polaków - wiarę w uczciwe wybory. Skutki tego będą opłakane

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.