Politolog, który obnażył dziury w systemie PKW: "To jeszcze jedynie głupota czy już sabotaż?" NASZ WYWIAD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. Youtube.pl
Fot. Youtube.pl

wPolityce.pl: Ujawnił Pan zasadnicze błędy w systemie informatycznym PKW, mówiąc m.in. o możliwości wykreowania zwycięzców i dodawaniu głosów. Skąd w ogóle pomysł, żeby testować możliwości systemu?

Dr Witold Sokała, politolog z Uniwersytetu im. Jana Kochanowskiego w Kielcach: Sprawa zaczęła się od wpisów na Facebooku. Kilku moich kolegów, którzy są maniakami komputerowymi, czy maniakami bezpieczeństwa teleinformatycznego, wrzuciło link do kalkulatora wyborczego okraszony slangiem informatycznym. Zadzwoniłem do nich i poprosiłem o wyjaśnienie o co im chodzi. A potem zażądałem dowodów. I usłyszałem, że dopisali radnemu dziesięć głosów, a potem odjęli itd. Usłyszałem kilka takich historii. Sprawa zaczęła się robić głośna w internecie.

Potem mówił Pan o tym w telewizji w Kielcach.

Rzeczywiście. Ta rozmowa miała być o czym innym, jednak gdy pojawiły się takie wiadomości zmieniliśmy temat. I rozmawialiśmy o problemach systemu PKW. I tak się zaczęło…

Czy system na żadnym etapie nie weryfikował, czy osoba wpisująca dane działa rzetelnie, czy np. nie robi sobie wygłupów?

Od trzech osób, które mają stosowną wiedzę, dowiedziałem się, że wejście do systemu jest możliwe bez trudu, że jest dostępne – jak mówili - dla „przeciętnego studenta informatyki, lub rozgarniętego gimnazjalisty-pasjonata”. Usłyszałem również, że można tam dokonywać dowolnych manipulacji: nawet dodawać lub wykreślać kandydata – jeden z moich rozmówców dodał kandydata i wprowadził do drugiej tury wyborów! Oczywiście potem wykasował to, ale sprawdził, że jest taka możliwość.

Co Pan, jako politolog, sądzi o takim działaniu PKW i takim sposobie przeprowadzanie wyborów?

Jeden z innych moich rozmówców, związanych z bezpieczeństwem, powiedział mi: „wiedzieliśmy, że Bartłomiej Sienkiewicz miał rację, gdy mówił, że państwo polskie istnieje tylko teoretycznie, ale nie sądziliśmy, że aż tak…” Wiemy, że gdzieniegdzie jest bajzel, ale tym razem jego skala okazała się straszna. Pierwszy błąd w tej sprawie to kwestia zadań państwa. Państwo zajmuje się często tym, czym zajmować się nie musi, czy wręcz nie powinno. Na to wydaje ciężkie pieniądze. Tam, gdzie powinno być sprawne i doinwestowane, tam szuka się oszczędności.

Tak było w PKW?

Przecież przekazano jedynie pół miliona na trzymiesięczną realizację systemu strategicznego z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa. Do tego „grzechu pierworodnego” doszły zapisy ustawy o zamówieniach publicznych, która wprowadza terror najniższej ceny. I wybrano jedyną firmę, która uznała, że jest gotowa podjąć się zamówienia w tak wariackich warunkach. Ta firma zrobiła to, co zrobiła, w oparciu o wytyczne osoby nieprofesjonalnej. Jak mówią informatycy, z którymi rozmawiałem, ten system zrobiono źle. Nawet za te pieniądze można było uniknąć szkolnych błędów.

Komisji się nie udało? Nawet podstawowe błędy widać w tym systemie?

Tam w ogóle nie ma zabezpieczeń, ani na kalkulatorze wyborczym, ani na serwerach. Najważniejszym z politycznego punktu widzenia obecnie pytaniem jest pytanie czy to jedynie głupota, czy też sabotaż, który posługiwał się głupimi uwarunkowaniami? Nie jestem w stanie na to pytanie w sposób odpowiedzialny odpowiedzieć. Jednak wierzę, jako obywatel, że prokuratura, NIK, ABW zajmą się odpowiedzią na to pytanie i sprawdzą, czy ktoś celowo wytworzył taką sytuację, czy to wynik złego obyczaju w sferze publicznej.

Nawet jeśli mamy do czynienia z niezamierzonym chaosem ktoś mógł tę sytuację celowo wykorzystać. W Pana ocenie jest takie zagrożenie?

Oczywiście, to kolejne pytanie. Czy ktoś skorzystał na tym, co się dzieje? Niestety są poszlaki, że takie wydarzenia się pojawiły. Sytuacja z Kielc budzi moje poważne podejrzenia. Tu sondaż exit polls dawał w wyborach do sejmiku wygraną PiSowi z ponad 3-punktową przewagą nad PSL. Następnego dnia pojawiły się pierwsze cząstkowe wyniki ogłoszone w Warszawie. Tam wynik był zupełnie inny. PSL deklasował rywali, otrzymał ponad 40 procent głosów. Tyle tylko, że kilka godzin później szef regionalnej komisji wyborczej w Katowicach mówił w mediach, że nie wie, na jakiej podstawie PKW podaje jakiekolwiek dane, ponieważ Kielce nie przekazały do Warszawy żadnych protokołów sejmikowych. Wojewódzka komisja – jak tłumaczył przewodniczący – żadnych protokołów nie miała.

Co się zatem mogło stać?

Wtedy nie było jeszcze tak głośno o sprawie luk w systemie wyborczym. Zastanawialiśmy się więc, co to za bajzel i skąd się w Warszawie mogły wziąć wyniki, skoro Katowie nic takiego nie wysyłały. Dziś, gdy znane są już wiadomości o systemie informatycznym, trudno nie wyciągnąć wniosku, że wyniki w Warszawie mogły zostać wrzucone na serwer, a panowie z PKW potraktowali je poważnie. To jest poszlaka, że ktoś mógł jednak ten chaos wykorzystywać.

PKW obstaje jednak przy swoim, zapewniając, że nie ma możliwości fałszowania wyborów. Tłumaczy, że zawsze można zestawić wyniki z papierowymi protokołami.

Ja również wskazuję, że wyniki wyborów oparte na systemie informatycznym są niewiarygodne. Jedynymi wiarygodnymi wynikami są te oparte o żmudną metodę liczenia ręcznego. Należy ustalić wyniki wyborów przy użyciu starej metody: papier i kalkulator. I tak do szczebla centralnego.

Rozmawiał Stanisław Żaryn

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych