Czas prześwietlić życiorys polityczny Komorowskiego! Prof. Zybertowicz o publikacji "Wprost"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP/Artur Reszko
PAP/Artur Reszko

Po publikacji przez „Wprost” materiałów, które miały wyciec z nieszczelnej komisji weryfikacyjnej WSI głośno jest tylko o jednej sprawie: rzekomego wycieku dokumentów. Sprawą błyskawicznie zajęła się prokuratura.

CZYTAJ TAKŻE: Podejrzane związki Komorowskiego z WSI w tekście „Wprost”. Kancelaria Prezydenta: To skandal!

Cicho jest natomiast o samej zawartości tychże dokumentów, a one stawiają Bronisława Komorowskiego w bardzo złym świetle. O ujawnionych dokumentach i wnioskach jakie należy z nich wyciągnąć rozmawiamy z prof. Andrzejem Zybertowiczem, byłym ekspertem komisji weryfikacyjnej WSI

wPolityce.pl: Czy Pana zdaniem dokumenty, na które powołuje się tygodnik „Wprost” są autentyczne? A jeśli tak, to skąd mogą pochodzić?

Prof. Andrzej Zybertowicz: Czymś innym jest analiza treści informacji, a czymś innym analiza tezy „Wprost”, że to materiały, które wyciekły z Komisji Weryfikacyjnej. Dziennikarze „Wprost” twierdzą, że mają materialne dowody, ale powołując się na tajemnicę dziennikarską ich nie podają. Nawet jeśli działają w dobrej wierze, mogli zostać wprowadzeni w błąd, a my nie możemy tego sprawdzić. Nie mamy sprawdzalnych informacji, że materiały wyciekły z Komisji.

Jeśli nie z komisji to skąd?

W roku 2008 z BBN, gdzie materiały Komisji Weryfikacyjnej były przechowywane, dokumentację przejęto niezgodnie z odpowiednimi procedurami. Utworzono lukę, z której osoby mające złe intencje mogły skorzystać. Mogły kopiować niektóre dokumenty lub je wyprowadzać. Od tego czasu, w nieprawidłowy sposób przejęte dokumenty pozostają w gestii Służby Kontrwywiadu Wojskowego. To kolejne potencjalne źródło wycieków. Proszę zwrócić uwagę, że „Wprost” nie publikuje pełnych dokumentów, być może kierując się zasadą, że znaczniki jednostkowe mogą ułatwić identyfikację źródła przecieku. Dziennikarze dokonali wyboru fragmentów do publikacji. Nawet robiąc to w dobrej wierze, ale mając niepełną wiedzę kontekstową, można pominąć ważne elementy i przedstawić zdeformowany obraz sytuacji.

Z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa kluczowe są dwie sprawy. Jedna, o której się już szeroko mówi: ta publikacja „Wprost” potwierdza, podobnie jak wcześniejsze ujawnienie restauracyjnych podsłuchów, słabość tajnych służb za rządów Donalda Tuska. Przez dłuższy czas - poza wiedzą służb specjalnych - skrycie nagrywano najważniejsze osoby w państwie. W tym wypadku, rzekomo od 7 lat, ale na pewno gdzieś poza uprawnionymi instytucjami, były dostępne tajne dokumenty, do posługiwania którymi uprawnione są tylko służby.

Nie mniej ważne jednak jest, żeby w związku z tą publikacją, przed kolejnymi wyborami prezydenckimi, wreszcie zrobiono to, czego nie dopełniono w 2010 roku.

Czyli?

Nie prześwietlono istotnych fragmentów politycznego życiorysu Bronisława Komorowskiego. Było wprawdzie sporo publikacji (rzadko w mediach głównego nurtu), ale sam Komorowski nigdy się publicznie szerzej do nich wyczerpująco nie odniósł. Ale też zaprzyjaźnione z establishmentem III RP media się tego nie domagały. Przypominam, że w kampanii wyborczej 2010 roku Bronisław Komorowski odmawiał konsekwentnie wywiadu dla dziennika „Rzeczpospolita”. Udzielił go dopiero, gdy gazetę przejęła osoba zaprzyjaźniona z rzecznikiem rządu PO, Pawłem Grasiem. A gdy kandydat Komorowski udzielał wywiadów innym mediom, w tym TV, dziennikarze nie przyszli do niego z listą wątpliwości, w tym z tymi, które rodził opublikowany raport Antoniego Macierewicza.

Czy pana zdaniem publikacja materiałów we „Wprost” może być pretekstem do „zmuszenia” prezydenta do ustosunkowania się do kwestii związków z WSI?

To zależy od tego, na ile media, którym prezydent nie odmawia wypowiedzi, będą traktowały poważnie swoją misję. Publikacja „Wprost” na rok przed wyborami to szansa na zdetonowanie zagrożenia, ale także wyjaśnienia wielu spraw. Przestrzeń medialna jest dziś bardziej zrównoważona niż przed wyborami 2010 roku. Pewne wątki będą systematycznie drążone przez media obozu patriotycznego.

Ta publikacja ma większy związek z wyborami prezydenckimi, czy z dyskusją o powołaniu komisji śledczej do zbadania okoliczności likwidacji WSI?

Wbrew obawom części środowisk prawicowych publikacja tych dokumentów może odsunąć perspektywę powołania tej komisji. Bo komisja, niezależnie od tego, że może być zmanipulowana, nawet w niesmacznym stylu posła PO, Mirosława Sekuły, przewodniczącego komisji hazardowej, to jednak będzie stwarzała okazję, by publicznie stawiać kwestię odpowiedzialności Bronisława Komorowskiego za patologie WSI z czasów, gdy był wiceministrem i ministrem obrony narodowej. A to nie będzie dla niego korzystne.

A jak się pan może odnieść do zarzutu, że komisja weryfikacyjna zbierała haki na obecnego prezydenta?

Obowiązkiem komisji było wyjaśnianie nieprawidłowości w działaniach WSI. A Bronisław Komorowski był jednym z przełożonych WSI. To problem nie tylko jego politycznej odpowiedzialności ale i możliwych uwikłań. Jeśli został uwikłany w jakieś wątpliwe przedsięwzięcia, np. te wskazane w ujawnionym raporcie Macierewicza - przykładem tzw. kasa Palucha - to wygląda na to, iż minister utracił zdolność bycia przełożonym. Stał się partnerem, a w gorszym wariancie – marionetką grup interesów uformowanych wokół WSI. I to jest kwestia bezpieczeństwa państwa ważna także dzisiaj.

Prezydent może być szantażowany, naciskany, manipulowany? To Pan ma na myśli?

Tak. Jak wykazał ujawniony raport, w WSI, mimo upływu lat, karty rozdawali żołnierze że środowiska podwyższonego ryzyka kontrwywiadowczego, bo składającego się z osób szkolonych przez tajne służby przeciwnika. I z tym środowiskiem przyszły prezydent angażował się w rozmaite dziwne przedsięwzięcia.

Rozmawiała Anna Sarzyńska

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych