Niedawno zaczepił mnie pewien celebryta, uwielbiana gwiazda kabaretu i dopytywał czemu właściwie Ołdakowski nie kandyduje? Bo on by go poparł. Co tam on, wszyscy których zna wsparliby Ołdakowskiego. I cóż miałem mu powiedzieć?
To kandydatura oczywista: facet jeszcze młody, 42-letni, ale już doświadczony. Był posłem i warszawskim radnym, szefem rady dzielnicy – nikt mu nie powie, że nie zna się na samorządzie i nie wie co to wielka polityka. Nie ma drugiego takiego, kto byłby dyrektorem departamentu w ministerstwie, a zaraz potem prowadził najmodniejszy w Warszawie, awangardowy klub dla młodzieży. A Ołdakowski to robił.
Muzeum Powstania Warszawskiego, które zbudował na wariackich papierach i w wariackim tempie, nauczyło go gromadzić wokół siebie kapitalnych ludzi, jednać ich, współpracować z nimi. Jeśli to nie jest kompetencja godna prezydenta miasta, to co nią jest?
W poszukiwaniu pomysłów na muzeum zjechał pół świata, ale z peregrynacji tych nie przywoził porcelanowych słoników czy pamiątkowych kubków, a setki pomysłów. Przywoził je i próbował przerobić na stołeczny grunt. Jakże to odmienne od doświadczenia Hanny Gronkiewicz-Waltz, która co prawda przez trzy lata mieszkała w Londynie, ale nie nauczyła się tam niczego – nie próbuje nas uchronić przed brytyjskimi błędami, nie potrafi przeszczepić tamtejszych sukcesów. Po prostu nic z tego nie zrozumiała i już nie zrozumie.
Śmiem twierdzić, że Ołdakowski rozumie i to więcej, niż by się wielu wydawało, bo to naprawdę inteligentny i przenikliwy człowiek. Jako dyrektor dusi się w muzealnym gorsecie, pomysłów ma tyle, że starczyłoby na całe miasto. Stąd powołanie Instytutu Starzyńskiego, stąd festiwale nawiązujące do Warszawy lat 60., a nie do powstania. Facet potrafi zarządzać dużą instytucją, odpowiadać za wielomilionowy budżet – gdzie są inni tacy politycy?
Wyobrażacie sobie państwo debatę Gronkiewicz – Ołdakowski? Przecież on by HGW rozniósł. I zrobiłby to jak to on, z uśmiechem, kulturalnie, grzecznie. A potem by posprzątał.
Bo Ołdakowski nie miałby tu konkurencji. Tworząc i kierując przez dekadę muzeum, udowodnił warszawiakom, że naprawdę jest ponad politycznymi podziałami. Owszem, ma twardy kręgosłup, ale i otwartą głowę. Kupiliby go bez trudu i warszawiacy od pokoleń, i szukający swej tożsamości mieszkańcy Ursynowa czy Miasteczka Wilanów, i starsi państwo, których ująłby prezencją grzecznego chłopca w garniturze, i młodziaki zafascynowani jego odjechanymi pomysłami.
I żeby było jasne, kandydat PiS Jacek Sasin budzi moją instynktowną sympatię. Być może nawet jest urodzonym prezydentem Warszawy i rządząc nią udowodniłby, że niesłuszne są podejrzenia, iż prochu to on nie wymyśli. Cóż z tego, skoro nigdy się o tym nie przekonamy?
Sasin prezydentem nie zostanie. A Ołdakowski tak. Jeszcze nie teraz, ale będzie nim. Wspomnicie moje słowa.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/208658-pol-porcji-mazurka-kandydatem-na-prezydenta-warszawy-powinien-byc-jan-oldakowski-wygraloby-nie-tylko-pis-wygraloby-miasto