Prof. Bogdan Chazan nie chciał zabić chorego dziecka, które poczęli „na szkle” jego koledzy po fachu. Mimo, że sam sprzeciwia się zapłodnieniu in vitro, każde istniejące życie ludzkie jest dla niego świętością. Choć dołożył wszelkich starań, by uratować upragnione i długo wyczekiwane dziecko pacjentki, która do niego trafiła, został okrzyknięty przestępcą. Według mediów „odmówił pomocy kobiecie, której płód był uszkodzony”. Kto sformułował to stwierdzenie? Lobby proaborcyjne czy pacjentka, która mogła złożyć „reklamację” na źle przeprowadzoną kosztowną procedurę in vitro? Wygląda na to, że wściekła nagonka na prof. Chazana ma zamaskować brutalną prawdę o zapłodnieniu „na szkle”.
Gdyby pan profesor przyjechał teraz do mnie do kliniki i zobaczył to życie, które uratował, to chyba miałby trochę inne podejście. To jest dziecko, które nie ma połowy głowy, ma mózg na wierzchu, ma wiszącą gałkę oczną, ma rozszczep całej twarzy, nie ma mózgu w środku i będzie umierało przez najbliższy miesiąc albo dwa, bo ma zdrowe serce i zdrowe płuca, aż umrze w końcu z powodu jakiegoś zakażenia. A kobieta, która urodziła to dziecko musiała mieć zrobione cięcie cesarskie. To jest sukces profesora Chazana
– przekonywał histerycznie na antenie TVN24 prof. Romuald Dębski, szef Kliniki Ginekologii i Położnictwa Szpitala Bielańskiego w Warszawie. Dlaczego pomija fakt, że dziecko zostało poczęte wskutek zapłodnienia in vitro? Jest przecież czołowym zwolennikiem tej metody, aktywnie lobbującym za finansowaniem jej z budżetu państwa.
Zwolennicy metody in vitro powinni przy tej okazji odpowiedzieć podstawowe pytania:
— Ile dzieci „poczętych w ten sposób ma tak poważne nieprawidłowości rozwojowe?
— Ile z nich, będących pod opieką klinik in vitro, zostaje zabitych w łonie matek?
— Ile kobiet ma świadomość głębokiego niedorozwoju ich dzieci, zanim podjęta zostaje decyzja o aborcji?
— Jakie fakty ukrywają salonowi medycy, którzy nakręcają biznes swoim klinikom?
Sprawa dziecka ocalonego przez prof. Chazana ujawnia porażającą rozbieżność w podejściu do pacjenta przez dwie grupy medyczne – lobbystów i służących. Ci pierwsi, jak widać skupieni na poprawie jakości produktu zdrowia reprodukcyjnego, nie uznają kategorii świętości życia. Felerny „produkt” ma trafić do kosza i nie psuć statystyk. Drudzy, bezinteresownie i do ostatniej chwili ratują życie, nie bacząc na cenę, jaką mogą za to zapłacić.
Zaproponowałem opiekę podczas ciąży, a także w czasie porodu i po porodzie. Osobiście nawiązałem kontakt z hospicjum prenatalnym, gdzie zgodzono się na udzielenie profesjonalnej pomocy
– wyjaśnia dyrektor szpitala Św. Rodziny. Prof. Chazan wielokrotnie dementował nieprawdziwe zarzuty, jakie formułowano pod jego adresem. Nie jest prawdą, że kobieta przechodziła serię badań, a on sztucznie przedłużał moment postawienia diagnozy. „Odpowiedź na prośbę pacjentki w sprawie dokonania aborcji przekazałem jej następnego dnia” – wyjaśnia. Szpital, którym kieruje słynie z faktu, że nie ma w nim miejsca zabijanie dzieci nienarodzonych. Skierowanie do niego kobiety przez Centrum Zdrowia Dziecka sprawia wrażenie działania prowokacyjnego. Wygląda na krok wyprzedzający fatalne w skutkach zdarzenie, które mogłoby uderzyć w dobry PR „in vitro”. Jednocześnie to dobry moment, by wykorzystać odwrócenie uwagi do zaszczucia lekarzy-katolików i przygotować opinię publiczną do zliberalizowania przepisów medycznych.
Przypadek ten można by śmiało wykorzystać do skompromitowania metody in vitro. Jednak prof. Chazan, do którego trafia kobieta z dzieckiem nic takiego nie robi. Ma głęboką świadomość dramatu, jaki przeżywa jego pacjentka. Wie, że ma za sobą trudne ciąże, których nie udało się utrzymać. Wie, że pragnie być matką i właśnie dlatego zdecydowała się na sztuczne zapłodnienie. Zdaje sobie sprawę jakim bólem jest dla kobiety strata upragnionego dziecka i jak potężne spustoszenie zostawia w jej psychice syndrom postaborcyjny.
Lekarstwem na problem wady rozwojowej nie jest zabicie dziecka. Celem lekarzy nie jest czyszczenie populacji z ludzi, którzy są nieprawidłowo ukształtowani, którzy są chorzy
-– podkreśla prof. Chazan.
Gdzie więc ta rzekoma stygmatyzacja dzieci z „in vitro”, którą za każdym razem zarzuca się katolikom? A może wreszcie należałoby stawić czoła zamiatanym pod dywan doniesieniom o wysokiej zawodności tej metody zapłodnienia?
Ministerstwo Zdrowia powinno natychmiast zrewidować procedury i sprawdzić, czy przeznaczając prawie 300 mln złotych z wydrenowanej kieszeni resortu na refundację „in vitro” nie działa na szkodę pacjentów. Przypadek dziecka „z połową głowy i mózgiem na wierzchu” przedstawia się jeszcze bardziej niepokojąco na tle raportu, który resort Arłukowicza opublikował z dumą kilka dni temu. 1 lipca 2014 minął rok od wprowadzenia rządowego projektu dofinansowywania in vitro z budżetu. Z raportu wynika że z zarejestrowanych 11789 par, do programu zakwalifikowano 8685. W trakcie „leczenia” jest 7939 par, wśród których jest 2559 ciąż. Jak na razie w ramach programu urodziło się tylko 214 dzieci. Co z pozostałymi? Ile z nich z ciężkimi wadami niedorozwojowymi nie przetrwało ciąży?
Z pieniędzy podatników wydano na dofinansowanie in vitro 72.4 mln zł, czyli ciąża każdej pary kosztowała budżet prawie 28 tys. zł. Jak widać system sprawdza się świetnie – publiczne pieniądze trafiają na konta prywatnych klinik a rządowy program nagania im klientów. Największy beneficjent z grona kilkunastu klinik otrzymał od resortu zdrowia ponad 17 mln złotych. Wszystko odbywa się w świetle prawa, które wprowadziła samowładnie wąska grupka zainteresowanych. Biznes się kręci, a zainteresowani jego rozwojem zrobią wszystko, żeby utrzymać wrażenie jego nieskazitelności.
Gdyby kobieta, która zapłaciła grube tysiące za dramat ciąży i urodzenie chorego dziecka z połową czaszki, wytoczyła klinice proces, ministerstwo borykałoby się z potężnymi problemami. W następstwie powinno się wycofać z programu. Na to pan Arłukowicz, jawnie popierających biznes in vitro, nie mógł sobie pozwolić. Widać więc wyraźnie, że przerzucenie uwagi opinii publicznej na lekarza, który próbował znaleźć sposób na uratowanie życia dziecka, jest wszystkim na rękę.
W całej sprawie aż kipi od manipulacji. Prof. Dębski, atakując prof. Chazana sięga po argumenty, którymi podważa własną wiarygodność. Najlżejszy dotyczy zarzutu, że kobiecie trzeba było zrobić cięcie cesarskie. A przecież prof. Dębski niejednokrotnie wmawiał zdrowym kobietom, że mają do niego pełne prawo. Tydzień temu namawiał do tego na łamach „Gazety Wyborczej”. W rubryce „Nasz ekspert radzi” zachęcał:
Jestem w stanie zrozumieć strach przed porodem. Mam dość liberalne podejście do cesarskiego cięcia. Jak przyjdziesz do mnie i powiesz: „Ja się tak strasznie boję porodu, że chcę mieć cesarskie cięcie”, nie ma sprawy”.
Tydzień później, gdy trzeba było uderzyć w prof. Chazana, entuzjazmu wobec cesarki już u pana doktora nie było. Chwiejność postaw dosyć charakterystyczna dla lobbystów. Czyżby prof. Dębski nabrał wprawy w relatywizowaniu argumentacji podczas szkoleń dla ekspertów firm farmaceutycznych? Kilka lat temu przyznał, że współpracował w badaniach lub grantach edukacyjnych z 15 firmami medycznymi: Adamed, Bayer Schering, Boehringer Ingelheim, Eli Lilly, Gedeon Richter, Janssen-Cilag, Novartis, Novo Nordisk, Organon Schering-Plough, Pfizer, Polpharma, Servier, Solvay, Wyeth, Zentiva. Bayer Schering, Gedeon Richter czy Pfizer to znani producenci środków antykoncepcyjnych. Organon jest kluczową firmą na produkującą farmaceutyki stosowane w tzw. terapiach rozrodu, stosowanych w klinikach in-vitro.
Prof. Dębski od lat lobbuje za in vitro. W 2008 roku podpisał list otwarty do premiera, w którym zwraca się „z prośbą o osobiste zaangażowanie i pomoc w stworzeniu nowoczesnego „prawa reprodukcyjnego” w Polsce”. In vitro to potężny biotechnologiczny biznes. Inkubatory, mikroskopy, narzędzia, płytki grzewcze – ogrom specjalistycznego sprzętu, obsługującego koło zamachowe „szklanego” interesu. Lobbyści pieczołowicie dbają o to, by powstałe kilka lat temu kliniki nie odczuły kryzysu ekonomicznego. Stara się o to także inny krytyk prof. Chazana – były minister zdrowia w rządzie Leszka Milera dr Marek Balicki, związany ze Stowarzyszeniem „Nasz Bocian”, która gra kluczową rolę w procesie refundacji in vitro.
Ministerstwo Zdrowia powinno w tej sprawia zająć jednoznaczną postawę. Niestety, jedyne na co się zdobyło to włączenie się w nagonkę na lekarza, który ofiarnie służy swoim pacjentom, chroniąc ich życie i zdrowie. W państwie rządzonym przez Platformę Obywatelską taka postawa nazywana jest przestępstwem. Na piedestał stawiani są ci, dla których powodem do dumy i społecznego szacunku jest zabijanie chorych dzieci. Zanim na dobre uodpornimy się na słowo aborcja, warto sobie uświadomić czym jest rozrywanie żywego, czującego dziecka na kawałki. Czy taka śmierć jest może być lepsza od naturalnej? To, że lekarski wyrok śmierci odbywa się w ciszy i ciemności ukrytej przed światem katowni, jaką jest ciało matki, nie zmienia faktu, że jest okrutnym zabójstwem.
Minister Arłukowicz chce pozbawić prof. Chazana prawa do prowadzenia szpitala, a NFZ ukarał go grzywną w wysokości 70 tys. złotych. Za co? Oficjalnie za to, że nie wskazał pacjentce lekarza, który zamiast niego zabije jej dziecko. Tyle tylko, że nie istnieje żadna podstawa prawna, o którą profesor mógłby się oprzeć. Nie istnieje bowiem żadna oficjalna lista szpitali czy lekarzy, którzy wykonują aborcję. Przyznał to sam resort zdrowia w odpowiedzi na interpelację posła Przemysława Wiplera, który prosił o wskazanie placówek. Ministerstwo poinformowało, że nie prowadzi się żadnych statystyk w tej kwestii i nie jest w stanie wskazać, w których szpitalach przeprowadza się takie zabiegi. Jedna sprawa, a co najmniej pięć powodów do dymisji ministra Arlukowicza. Ofiarą jest lekarz, wykonujący swoje obowiązki. Ot, mistrzostwo manipulacji…
CZYTAJ TAKŻE:
Polecamy wSklepiku.pl książkę naszej publicystki Marzeny Nykiel „Pułapka Gender. Karły kontra orły. Wojna cywilizacji”. Tylko teraz można ją kupić w promocyjnej cenie!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/204167-atak-na-prof-chazana-ma-zamaskowac-bledy-in-vitro-uszkodzony-plod-bez-polowy-glowy-to-efekt-sztucznego-zaplodnienia-czy-zabijanie-nieudanych-egzemplarzy-to-standard