Zwracam się z uprzejmą prośbą, w imieniu swoim i wszystkich tych rodaków, którzy chcieliby jednak zachować pewien wpływ na to, co się im w żywe oczy publicznie przypisuje oraz czym obryzguje, choć nie zasłużyli.
Prośbę swoją kieruję konkretnie, choć mógłbym także ogólnie, że tak powiem – środowiskowo, a im bliżej komu na Czerską, tym gorętsza by była. Konkretnie – kieruję w stronę panów Stuhrów, którzy od pewnego czasu, i ojciec Jerzy, i syn Maciej, próbują dokonywać gruntownej analizy polskiego społeczeństwa, Polaków jako nacji, i to w zasadzie najgorszej z możliwych.
Nie wygasły jeszcze dobrze rumieńce wstydu na twarzy młodszego po serii jego kompetentnych wypowiedzi już nie tylko o dziejach dawniejszych, ale i np. tragedii w Jedwabnem czy naszych (Boże, jak oni to kochają) tzw. przywar narodowych, a już starszy podejmuje pałeczkę i wali nią po łbach. Po łbach tych strasznych ludzi, którzy w dużej części jeszcze niedawno byli wielbicielami jego talentu, a dziś przecierają oczy z przerażenia nad jego megalomanią i żywą niechęcią - przeniesioną także na syna - do własnych rodaków.
Oto niedawno, w rozmowie z „Gazetą Wrocławską” Jerzy Stuhr o Polakach mówił bowiem:
Wpadamy w jakiś taki patos, co bardzo mi przeszkadza. Nazywałbym to nawet histerycznym patriotyzmem. (…) Na swój temat poczucia humoru [Polacy – przyp. KF] nie mają. (…) Nawet w zabawie musi nam ktoś podpowiadać, musi nami ktoś kierować, a niby taki radosny naród jesteśmy! (…) Często wynika to z prowincjonalizmu. Ludzie z prowincji, którzy chcą się dostać na szczyty, są tak przejęci, żeby nie popełnić gafy jakiejś, że odbiera im to poczucie humoru na własny temat. (…) Jest w nas taka niepewność: czy aby nie wygłupię się, nie zbłaźnię. Odczuwam ciągle takie napięcie. Też byłem mu poddany, kiedy za komuny wybierałem się gdzieś za granicę, wtedy też się bałem, żeby czegoś nie zepsuć. Nie byłem pewny, czy w hotelu dobrze włączę klimatyzację, czy się czymś nie skompromituję. Długo się człowiek uczy tego, żeby się wszędzie czuć jak u siebie w domu. A ciągle w Polakach jest coś takiego - jakby nie byli w swoim domu, jakby się czegoś wciąż uczyli.
To, że Stuhr senior wypowiada się na temat własnej słomy i własnego obuwia, tudzież (dawnych) fobii, kompleksów i lęków – może być nawet zabawne, zwłaszcza, gdy się to połączy z coraz częstszym u jego syna sileniem się na luz i intelektualne wycieczki.Gorzej, że wybitny aktor coraz częściej mówi własnymi słowami także w kwestiach, w których, wydawać by się mogło, wszystko jest do bólu oczywiste. Nie dla niego, skoro portalowi Onet.pl opowiada taką anegdotkę:
Kiedyś siedziałem na obiedzie z Roberto Benignim i mówiłem mu: „Zazdroszczę ci, bo ja filmu takiego jak „Życie jest piękne” nie mógłbym w Polsce zrobić. Nie dojrzeliśmy do tego, żeby się śmiać z Holokaustu i Auschwitz”. A on, jak to on, odpowiedział mi: „Za blisko Auschwitz mieszkasz”.
Niech mnie ktoś przekona, że to nie kompleksy Stuhra wyłażą z każdego zakamarka jego tak kochanej w PRL wyobraźni. Co gorsza, taki artysta, a sam tego kompletnie nie czuje, że nie da się robić sobie jaj z życia w obozie w Auschwitz, bo wiele ran na „tej ziemi” jest wciąż żywych. Nie, jemu to musi powiedzieć dopiero Benigni!
Nie dojrzeliśmy do żartów z komór gazowych? Stuhr najwyraźniej dojrzał. Może dlatego, że śmieszny scenariusz jego syn jest w stanie ułożyć w jeden wywiad. Był czas, gdy twierdził, że to Polacy nie Niemcy, na dodatek pod Cedynią, nie pod Głogowem, używali polskich dzieci jako żywych tarcz? Był. Może zatem nakręcić film, w którym to Polacy zagazowują Żydów, Polaków, Rosjan i inne nacje, i to nie w Auschwitz, ale w Krakowie, na Rynku Głównym, a komory gazowe wypełniają całe Sukiennice?
W końcu Władysław Bartoszewski mówił, że straszniejsi byli polscy sąsiedzi niż uzbrojeni Niemcy. W końcu są w Polsce ludzie, którzy, jak Daniel Olbrychski, zrównują tragedię w Jedwabnem z niemieckimi obozami śmierci. Może by o tym wszystkim nakręcił kolejną komedię Jerzy Stuhr wspólnie z synem Maciejem? Może by nawet obaj w niej zagrali, wcielając się w oprawców, starszy, powiedzmy, w jakiegoś nielubiącego Polaków esesmana, a młodszy w kolaboranta? Czy to nie byłoby śmieszne?
Chyba nie. Podobnie jak nieśmieszny będzie zapewne nowy film Stuhra seniora, przedstawiający tytułowego „Obywatela” (zapewne tzw. Polaka – szaraka, jak śpiewał Jacek Kaczmarski) na zakrętach polskiej historii. Już widzę ten rechot ze wszystkiego, co wartościowe i wnioski lemingów wyciągnięte z tej komedii – że my Polacy to jednak jesteśmy cwaniacy, a kto się dał oszukać/zamknąć/zabić ten frajer/oszołom/ofiara. Tak to będzie mniej więcej leciało, prawda, panowie Stuhrowie?
Bo tak na ogół bywa, że ci którzy najgłośniej wyją o narodowych kompleksach rodaków, sami od zupełnie prywatnych kompleksów nie mogą się opędzić.
Krzysztof Feusette
CZYTAJ TEŻ O co chodzi Jerzemu Stuhrowi? „Nasz katolicyzm jest płytki, niedouczony, fanatyczny…”
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/193882-amerykanie-maja-kompleks-portnoya-nam-musza-wystarczyc-kompleksy-stuhrow