Dużo spokojniejsza atmosfera niż rok temu, polityczne ambicje narodowców i tęsknota za jednością, czyli co widziałem na ulicach Warszawy

Fot. PAP/Jacek Turczyk
Fot. PAP/Jacek Turczyk

Święto 11 listopada za nami. Przez warszawskie ulice, co staje się powoli tradycją, przeszło kilka manifestacji. Jedne - jak spacer (bo była to dosłownie garstka ludzi) lewicowych działaczy nastawionych niepodległościowo odbyły się bez echa. Inne - jak największy marsz, który przeszedł dziś stolicą - będą wywoływać emocje jeszcze przez kilka dni, a może i tygodni. Krążyłem dziś po Warszawie od wczesnego przedpołudnia, próbując odczytać emocje uczestników manifestacji i poczuć atmosferę, która dziś zdominowała stolicę. Oto, co zaobserwowałem. Nie będzie to relacja minuta po minucie - taką mogą Państwo znaleźć na naszym portalu, a z samego Marszu Niepodległości tutaj.

Przede wszystkim - było o wiele spokojniej niż choćby rok temu. Nie było tej mniej czy bardziej niezdrowej atmosfery, która była obecna 11 listopada 2011 roku. Nastawienia na konfrontację, szukania okazji do bójki i zadym było dużo mniej - co nie znaczy, że wcale; o tym za chwilę. Ale trzeba przyznać - i oddać to zarówno antyfaszystowskiemu marszowi, jak i manifestacji narodowców, że tym razem oba te środowiska skupiły się na sobie i swoich postulatach, a nie na unicestwieniu przeciwnika.

I choć zauważyłem taką tendencję - bo ani tzw. antyfaszyści nie blokowali Marszu Niepodległości (nie uaktywniły się też niemieckie bojówki), ani bardziej "bojowo" nastawieni narodowcy i kibice nie szukali specjalnie "atrakcji" na mieście - to rzecz jasna nie sposób nie odnieść się do incydentów, które miały miejsce na początku Marszu Niepodległości. Na profilu facebookowym posła PiS, Przemysława Wiplera można znaleźć zdjęcia policyjnych tajniaków, którzy z metalowymi pałkami przy boku i w kominiarkach na głowach w, nazwijmy to, dziwny sposób reagowali na rozróby, a w pewnym momencie także je inicjowali. Pokazują to kolejne zdjęcia i filmy nagrane przez uczestników marszu, których z każdą godziną będzie pewnie więcej (sam Internet w takich sytuacjach świetnie zastępuje klasyczne media). A że w samej manifestacji - co też trzeba przyznać - nie jest trudno znaleźć osoby, zwykłą chuliganerkę, która chętnie z podobnych okazji korzysta, to doszło do incydentów, którymi równie chętnie pożywiły się programy informacyjne i telewizyjne relacje.

Kolejną niezrozumiałą decyzją było zatrzymanie, rozdzielenie, a wreszcie puszczenie plotki o rozwiązaniu Marszu Niepodległości. Każdy, kogo pytałem o powody takiego stanu rzeczy wskazywał na co innego - jedni mówili o partyzanckich atakach działaczy Antify, inni wskazywali na użycie środków pirotechnicznych. Być może to kwestia przyzwyczajenia, ale ani odpalane race, ani wybuchające co jakiś czas petardy hukowe, nie są dla mnie pretekstem do przerwania zgromadzenia - a przecież dziś nie obowiązywała jeszcze, znowelizowana z inicjatywy prezydenta Komorowskiego, ustawa o zgromadzeniach publicznych, która zakazuje używania pirotechniki i zasłaniania twarzy. Kominiarki, wysokie golfy, chusty i zawiązane szaliki są cały czas nieodłącznymi elementami manifestacji - zarówno tych z lewa, jak i prawa. Warto też przy tej okazji wspomnieć o olbrzymiej liczbie policjantów na ulicach Warszawy - praktycznie w każdej uliczce, która była w okolicy tras marszu, stał kordon policji. Tuż przy tych kordonach (co dla mnie jest niezrozumiałe) grupki 20-30 tajniaków, o jakże charakterystycznych twarzach i zachowaniach. Tych ostatnich liczyliśmy wraz ze znajomymi w setkach. Ich zachowanie to temat na zupełnie inny tekst.

Tyle na temat zadym i kontrowersji. Sprawa zapewne będzie wracać wraz z nowymi ustaleniami, kolejnymi relacjami uczestników i materiałami wrzucanymi w Internet. Warto pochylić się nad przekazem marszów. Cała manifestacja narodowców była głosem pokolenia, które jest niezadowolone z III Rzeczypospolitej. To niezadowolenie, oburzenie i potrzebę zmiany akcentowano na każdym kroku - skandowano hasła postulujące wyrzucenie na bruk niemal wszystkich polityków i dyżurnych autorytetów III RP, a najbardziej wyrazistym głosem tego sprzeciwu był cykl przemówień na Agrykoli, już po zakończonym przemarszu. Jakże groteskowo wyglądali na ich tle lewicowi działacze, często młodzi ludzie, malujący na transparentach zakrwawione podpaski z podpisem "to jedyna krew, którą przelewam" i krzyczący o pukającym do bram Polski nazizmie.

Ten głos pokolenia, to niezadowolenie i niezgodę, organizatorzy Marszu Niepodległości coraz śmielej próbują przekuć na sukces stricte polityczny. Stąd powstanie społecznego ruchu, stąd coraz mocniejsza krytyka także partii i środowisk prawicowych, które nie potrafią zadowolić narodowców i zagospodarować tej siły. Chęć wyraźniejszego wpływu na rzeczywistość polityczną jest tak silna, że status quo krytykowany był przez organizatorów i przemawiających na Agrykoli ze wszystkich flanek. Z jednej strony krytykowano socjalne podejście do gospodarki, z drugiej atakowano liberalne pomysły. Postulowano wykucie nowych elit i, co było powtarzane po wielokroć, "wyjście marszu w Polskę", zorganizowanie się i budowę na fundamentach Marszu Niepodległości czegoś więcej. W mojej opinii to po prostu myślenie życzeniowe, chciejstwo. Czym innym (choć niełatwym!) jest zgromadzenie na ulicach raz w roku kilkudziesięciu, czy nawet niechby stu tysięcy osób, a czym innym jest mozolna, codzienna praca w regionach, której efektów politycznych nie widać nawet w perspektywie kilku lat. Niemniej jednak trzeba odnotować te ambicje organizatorów - chyba dla wszystkich było niemal oczywiste, że radykalne hasła, które padły na Agrykoli i powołanie ruchu społecznego to podwaliny do zbudowania czegoś więcej niż tylko stowarzyszenia, które raz do roku zmobilizuje patriotyczne środowiska z całego kraju. Organizatorzy chcą tym środowiskom patronować.

I ostatni wniosek. Choć na początku napisałem, że uczestnicy skupili się dziś na sobie i swoich postulatach, to tak naprawdę wszystkie manifestacje były organizowane przeciw czemuś. Narodowcy, jak już wspomniałem, manifestowali głównie przeciw szeroko rozumianej III RP. Antyfaszyści - jak sama nazwa wskazuje - przeciw obecności w przestrzeni publicznej tych, którzy w ich mniemaniu przedstawiają zagrożenie dla demokracji i wolności. Nawet marsz prezydenta Komorowskiego, mimo wielkich starań organizatorów i zaproszenia do tej kuriozalnej koalicji polityków od prawa do lewa, i tak został uznany głównie jako kontra do Marszu Niepodległości. Kontra zresztą nieudana.

W głosach wielu komentatorów, polityków, ale także po prostu obywateli było słychać tę tęsknotę za jednością, za wspólnym świętem, które połączyłoby zamiast dzielić i tak skłócone do granic społeczeństwo. Przyznaję i zgodzić się mogę z tym, że 11 listopada stał się okazją do wyrażenia swoich racji i postulatów, gubiąc gdzieś główną ideę tego dnia - refleksję nad niepodległością i piękną historią naszego kraju, o czym świetnie napisała Ewa Thompson w ostatnim "Plusie Minusie". Tylko czy naprawdę takie świętowanie niepodległości - każdy na swój sposób - jest przejawem ułomności naszej demokracji czy może po prostu dojrzałym pluralizmem postaw?

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.