Przed Anglikiem Pytonem (Itay Tiran) i Żanetą (Agnieszka Żulewska) otwiera się sielankowa przyszłość. Wystawny wiejski ślub, stara posiadłość podarowana przez ojca milionera ( Andrzej Grabowski) i w końcu silna pozycja w lokalnej społeczności. Czar pryska, gdy pan młody noc przed weselem wykopuje na podarowanej posiadłości ludzki szkielet, który wciąga go pod ziemię. Wypluty z przeklętej gleby Pyton przyciąga w swoim ciele mściwego demona.
Czytaj również: Demony Marcina Wrony. O metafizyce w mrocznym kinie tragicznie zmarłego reżysera
Marcin Wrona nakręcił nowatorsko groteskowy horror. Zuchwale korzysta z całej palety klisz kina grozy, nawiązując do kina o egzorcyzmach ( choć demon jest tu wyjęty z folkloru żydowskiego), ale również „Lśnienia” Kubricka. Napięcie dawkuje za pomocą subtelnego klimatu, a nie efektów specjalnych. Skąpane we mgle ( nastrojowe zdjęcia Pawła Flisa) uliczki, stary dom i pobliskie mroczne jezioro podkręcają atmosferę grozy, co rusz przełamywaną groteskowymi dialogami. Główna siła „Demona” tkwi w fenomenalnym aktorstwie. Czuć ekranową chemię między znanym z „Libanu” izraelskim aktorem Tirianem i intrygująco seksowną Żulewską. To jednak pełna kabotyński Andrzeja Grabowskiego i przerysowany Adam Woronowicz w roli zapijaczonego powiatowego lekarza kradną show, pozostając w pamięci długo po końcowych napisach.
Mimo ożywczego eklektyzmu gatunkowego nie udał się reżyserowi trick Sama Raimiego, którego „Martwe Zło” jest perfekcyjną mieszanką komedii i realnego kina grozy. W „Demonie” groza żydowskiego dybuka jest zbyt mocno przykryta przez sytuacyjny komizm. Choć imponująco dojrzała jest otwarta końcówka filmu, to Wrona nie robi błyskotliwych i przewrotnych metafizycznych odniesień rodem ze swojego znakomitego „Chrztu”. Trudno też nie zwrócić uwagi na ogólny kontekst filmu, który w jakimś stopniu wpisuje się w tematykę przedwojennego współżycia Polaków i Żydów na prowincji. Żydowski demon mszczący się na polskim weselu jest wpisany w konkretną tendencję polskiego rozliczeniowego kina. Według Wrony zamiast stawić czoła złu, wolimy wszyscy wykreślać niewygodne fakty z przeszłości. Nawet kosztem zbiorowej hipnozy. Demony jednak nie znikają i w końcu dokonują zemsty.
Choć „Demon” wybija się oryginalnością stylistyczną, nie jest niczym więcej niż wariackim połączeniem „Wesela” Wojtka Smarzowskiego z „Kroniką opętania” Ole Bornedala. Samo takie połączenie nie spowoduje, że stanie się filmem kultowym.
Ps. Powyższą recenzję pisałem siedząc kilka metrów od udzielającego radiowego wywiadu uśmiechniętego Marcina Wrony, kilkanaście godzin przed jego samobójstwem. Zachęcam by spojrzeć na ten obraz bez odniesienia do mrocznej śmierci reżysera. Choć wiem, że jest to już niemal niemożliwe.
4/6
„Demon”, reż: Marcin Wrona, dystr: Kino Świat
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/268488-demon-martwe-zlo-na-polskim-weselu-prawie-recenzja