Adamski z Gdyni: Polskie kino straciło wielkiego artystę. Trudno będzie oderwać mroczną śmierć Marcina Wrony od jego filmu „Demon”

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Festiwalgdynia.pl
Festiwalgdynia.pl

40-ty i jubileuszowy festiwal filmowy w Gdyni nie tak miał się skończyć. Skąpany w słońcu i niezwykłym jak na wrzesień upale, obfitował w wiele pozytywnych filmów. Ten festiwal był w dużej mierze przywróceniem do łask klasycznej polskiej komedii, i wrzuceniem tego gatunku na zupełnie nowe tory. Pokazał też, że polscy filmowcy potrafią spojrzeć na śmierć z bardziej słodkiej perspektywy. A jednak ostatniej nocy festiwalu śmierć przyszła naprawdę. I to w najbardziej mrocznej i przerażającej odsłonie. Przyszła w pokoju hotelowym reżysera, który pokazywał na festiwalu najmroczniejszy film.

Marcin Wrona- 42 letnia wschodząca gwiazda polskiego kina. Zaledwie przed kilkoma dniami był wychwalany na festiwalu w Toronto. Również w Gdyni jego „Demon” zebrał pozytywne recenzje. Uśmiechnięty przemykał po festiwalowych korytarzach. Przygotowywał się do nowego filmu, którego budżet miał zaklepany. Jego przyjaciel ze studiów, wybitny znawca kina dr Piotr Kletowski mówi mi, że Wrona człowiek wielkiego serca i wielkiej wrażliwości. Jak widać wrażliwości na tyle kruchej, że nie wytrzymała w zderzeniu z rzeczywistością.

Inaczej śmierć autora nagrodzonego w Gdyni w 2010 roku „Chrztu” odbiorą ludzie wierzący, inaczej ateiści. Wszyscy jednak są dziś w tym miejsce równie wstrząśnięci i porażeni.Szczególnie, że ostatnim filmem Wrony był horror „Demon” opowiadający o zemście na polskim weselu żydowskiego dybuka. To również film o skrywaniu sekretów. Zakopywaniu w ziemi własnych lęków i demonów, które i tak ostatecznie wypełzają na powierzchnie ziemi. Pokazywany dzień przed jego śmiercią już nigdy nie będzie odczytywany w czysto filmowy sposób.

Dybuk to w żydowskim mistycyzmie zły duch, demon opanowujący ciało żyjącego człowieka. Wrona igrając wieloma kliszami klasyki horroru z całą mocą pokazał opętanie, jakiego polskie kino jeszcze nie widziało. Otwarte zakończenie horroru i wlana w niego czarna groteska dobitnie pokazywała, że Wrona poszukiwał w przewrotny sposób metafizyki. Przecież również w „Chrzcie” jest jej mocny rys. Przy tym ewoluował. Bawił się formą, ale nigdy nie gubił powagi. Była przed nim wspaniała przyszłość.

Nie zamierzam w tym miejscu bawić się w dywagacje na temat mroków pokrywających śmierć tego artysty. Mogę jedynie dołączyć się do kondolencji dla rodziny. Oni stracili ukochaną osobę. Polskie kino straciło wielkiego artystę.

Czytaj również naszą recenzję „Demona”

Autor

Nowy portal informacyjny telewizji wPolsce24.tv Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych