Zmarła Barbara Sass-Zdort, artystka ciekawa i poszukująca

PAP/Stach Leszczyński
PAP/Stach Leszczyński

Zmarła Barbara Sass-Zdort, reżyser towarzysząca od dziesięcioleci mojemu pokoleniu. Nie będę ukrywał, że była mamą mojego kolegi Dominika Zdorta, dzięki czemu mogłem ją przelotnie poznać. Zarazem zawsze była raczej odległa moim poglądom, a częściowo i wrażliwości. To wspomnienie z pewnego dystansu. Ale pisane z sympatią i poczuciem straty

Kiedy w latach 80. oglądałem jej dwuczęściową adaptację też dwuczęściowej powieści Poli Gojawiczyńskiej („Dziewczęta z Nowolipek” i „Rajską jabłoń”), ten cykl wydał mi się zbyt agresywny, zbyt nowoczesny. Wolałem pastelowe, bardzo przedwojenne w stylu, telewizyjne „Dziewczęta z Nowolipek” Stanisława Wohla, jeszcze lat 70.

Ale kiedy obejrzałem po latach, zachwyciłem się. To coś więcej niż oskarżenie patriarchalnych relacji męsko-damskich i zbyt konserwatywnego przedwojennego społeczeństwa. To dojrzała opowieść o braku miłości, poczuciu straty, rozmijaniu się ludzi. Może nieco zbyt egzaltowana, ale pełna autentycznych emocji. Nie piszę tego przez kurtuazję w obliczu śmierci. Tak to odbieram.

Niektóre inne jej filmy wydały mi się interesujące, choćby „Tylko strach” z roku 1993, przejmujące studium alkoholizmu, z Anną Dymną w roli głównej. Zarazem było to szczególnie kino – kobiece, więc bardzo rozdygotane, niekiedy na mój gust zanadto. W latach 90. artystka związała się z wojującymi feministkami. Na szczęście nie dała się wpisać w politykę, ale byliśmy daleko siebie.

Była zafascynowana światem Kościoła. Choć patrzyła na niego zdecydowanie z zewnątrz i nie zawsze z pełnym zrozumieniem. Jej sławne „Pokuszenie” z połowy lat 90. dotykające tematu inwigilacji duchownych przez komunistyczne państwo, ale też pokus erotycznych i związanych z nimi konfliktów sumienia, był sugestywny, dobrze zagrany, ale na mój gust trochę za prosty, za łatwo ferujący oceny. Zwłaszcza, że trudno było nie zauważyć inspiracji historią zakonnicy donoszącej na prymasa Wyszyńskiego podczas jego internowania. Rzeczywistość była mniej efekciarska.

Nieco inaczej było z nakręconym po latach przerwy w roku 2011 filmem „W imieniu diabła”. Szkoda, że został on popsuty czysto komercyjnymi reklamami sugerującymi, że to kolejny film o seksie w Kościele. A w rzeczywistości to inspirowany autentycznymi zdarzenia w Kazimierzu nad Wisła, gdzie zbuntowały się i zabarykadowały w swoim klasztorze zakonnice, konkretnie betanki, bardzo interesujący i niejednoznaczny traktat. Traktat o relacji między emocjami religijnymi i rzeczywistością. Nie był to żaden atak na Kościół, raczej próba zrozumienia.

Ujął mnie ostatni wywiad pani Barbary dla Roberta Mazurka na łamach „Rzeczpospolitej”. Dystansowała się w nim od prymitywnego antyklerykalizmu, zwierzała z wniosków, jakie wyciągała z własnego życiowego doświadczenia. Szkoda, że produktem tej refleksji nie stał się kolejny film. Brakło czasu. Wieczny odpoczynek racz Jej dać Panie. I jak zawsze proszę ewentualnych komentujących, jeśli się ze mną nie zgadzają, o uszanowanie majestatu śmierci.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych