„Anglicy na pokładzie" – książka o drobnych konfliktach. (...) I o tym, że nic nie jest takie, jakie się wydaje. RELACJA Z PREMIERY

fot. MC
fot. MC

Ilu narratorów, tylu tłumaczy. Na taki niezwykły eksperyment zdecydowali się wydawcy powieści Matthew Kneale’a „Anglicy na pokładzie”. I eksperyment się udał.

Z okazji Międzynarodowego Dnia Tłumacza, SKOK Ubezpieczenia oraz wydawnictwo Wiatr od Morza zorganizowały premierę zbiorowego przekładu książki Matthew Kneale’a pt. „Anglicy na pokładzie”.

W spotkaniu w salonie Matras Warszawie wzięli udział Krzysztof Filip Rudolf - tłumacz i Michał Alenowicz - tłumacz oraz wydawca książki.

Niezwykłość „Anglików na pokładzie” polega na tym, że narracja 21 narratorów została przetłumaczona przez 21 translatorów. W powieści mamy nie tylko wątki zabawne, wątki pirackie, fabularne, ale także wątki historyczne.

Jest to wyspa Man, z której notabene pochodził ojciec autora. Jest to wyspa o dumnej historii przemytniczej. Jeden z głównych bohaterów jest przemytnikiem i w tej sposób postanawia zarabiać na życie. Powieść zawiera mnóstwo fantastycznych epizodów, wymyślonych przez autora,  ale zawiera równie wiele faktów, które jakoś autor sprytnie wplata w powieść. Ta warstwa faktograficzna wplata się we fragmentach dotyczących Tasmanii. Autor dokonał tutaj ogromnej pracy, przekopał mnóstwo źródeł.

— opisywał podczas spotkania opisywał jeden z tłumaczy.

Filip Rudolf oraz Michał Alenowicz odnieśli się także do języka, w którym została napisana książka.

Język w oryginalne nie jest do końca dzisiejszy, ale też nie jest językiem archaizowanym. Każdy narrator ma bardzo specyficzny styl, który jest niedzisiejszy i swoisty dla danej osoby. To się dobrze czyta, ale to wymaga skupienia. Ta materia słowna nie jest zawsze taka przejrzysta

— zgodnie stwierdzili.

Próbując określić książkę w jednym zdaniu doszli do takich wniosków:

Anglicy na pokładzie – książka o drobnych konfliktach;

Książka o tym, że nic nie jest takie, jakim się nam wydaje.

Skąd - innowacyjny - pomysł na skorzystanie z 21 tłumaczy?

Długo zastanawialiśmy się kto mógłby ją przełożyć. Pewnego dnia pojawiła się żaróweczka: skoro jest tylu narratorów, to czemu jedna osoba ma się wysilać, skoro ten styl jest zróżnicowany. (…) Stwierdziliśmy, że możemy zrobić to w sposób naturalny, niewymuszony. (…) Tłumacz nie będzie miał nawet szans zostawić po sobie śladów w każdym z narratorów. Obaj stwierdzilśmy, że to jest świetny pomysł

— powiedział pan Alenowicz, wydawca książki.

Matthew Kneale odpisał, że to świetny pomysł, że ogromnie mu się podoba. Że to pomysł stuprocentowo zgodny z zamysłem autora. Autor napisał tę książkę tak, że żaden narrator nie jest wszechwiedzący. Potem okazuje się, jak jego narracja układa się w tą całą mozaikę

— dodał.

Tłumacze dostali wycinki, które musieli przetłumaczyć, nie znali całej fabuły

— zauważył Filip Rudolf.

W spotkaniu brał też udział jeden z 21 tłumaczy, uczestniczący w przedsięwzięciu:

Tekst wyrwany z kontekstu tłumaczy się dość trudno. (…) Język był przystępny, nie aż tak mocno stylizowany na tamten okres. Jedyną trudnością było wpasowanie fragmentu w aktualną dla tamtego czasu sytuację polityczną – chodziło o kwestie rasizmu. Trzeba było zrobić tak, żeby nie zatracić emocji i podejścia bohatera

— opisywał. Co ciekawe, tłumaczył tylko swój wycinek, nie znając nawet całości książki.

Praca była nieprawdopodobnie żmudna. Ekipa 21 tłumaczy, to były dwie grupy: Michała i moja. Tłumacz robił tekst, ja go czytałem z oryginałem, nanosiłem poprawki, odsyłałem do tłumacza, on poprawiony do mnie – taki ping pong. Kiedy tekst był zrobiony, wysyłałem do Michała i znowu to samo

— opowiadał o tym, jak powstawała książka Filip Rudolf.

Michał Alenowicz i Filip Rudolf także brali udział w tłumaczeniu książki. Obaj przekładali narrację dwóch głównych „przewodników” w powieści. Podczas spotkania streścili charakterystykę swoich bohaterów. Michał Alenowicz opowiedział także o trudnościach jakie miał podczas tłumaczenia swojego narratora:

Problemów troszkę było, kapitan mówi językiem barwnym, pełnym zapożyczeń. (..) To dialekt wywodzący się z celtyckiego języka manx i stanowi mieszkankę tego z językiem angielskim. U niego pojawiają się bardzo często słowa z języka manx i czytelnik musi je z kontekstu rozszyfrować. Niektóre z tych słów trzeba było zamienić na odpowiedniki polskie – żeby one były równie dziwne dla Polaka, co w oryginale dla anglika. (…) Pojawiła się też kwestia terminologii marynistycznej

— powiedział.

Panowie opowiedzieli też o pracy tłumacza, zaznaczając, że wiele rzeczy, które tłumacz przez przypadek gdzieś przeczytał, przydaje się w przyszłości.

Książek przed tłumaczeniem nie czytam. Kiedyś udawałem, że czytam. I kiedyś spotkałem kolegę, który też tłumaczy i on powiedział, że nie czyta. Czemu - zapytałem? „Bo to jest nudne”. Czytam, odkrywając książkę. Akurat tę książkę przeczytałem – ale to jest wyjątek

— stwierdził Filip Rudolf.

Ja staram się czytać książkę, zanim ją przełożę. Mnie tutaj dużo nauczyła pierwsza książka, którą tłumaczyłem. Była to powieść science-fiction, gdzie na ostatnich stronach okazuje się, że główna bohaterka jest mechanicznym orangutanem. I gdybym tego wcześniej nie wiedział, to musiałbym cofnąć się do początku i sprawdzić wszystkie słowa

— opowiedział Michał Alenowicz.

CZYTAJ TAKŻE:

mc

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.