Krzysztof Feusette: Ksiądz Lemański zbyt kocha samego siebie, by zostało mu coś dla bliźniego

fot. wPolityce.pl
fot. wPolityce.pl

Nie wiem, ile razy w ciągu najbliższych tygodni Jerzy Owsiak wejdzie na stół w poszukiwaniu kolejnego słoika z pieniędzmi, „taśmy kelnerów” podsuwają nieco tropów w tej sprawie. Wiem za to, że ostatnie wypowiedzi księdza Lemańskiego, którymi uraczył on młodzież na Przystanku Woodstock, to naturalna konsekwencja działań Owsiaka na polu skrajnego upolitycznienia już nie tylko samego festiwalu, ale także Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

Warto przypomnieć, że Przystanek Woodstock miał być „nagrodą” dla młodzieży aktywnie włączającej się w zbiórkę pieniędzy do Owsiakowych puszek. Tyle że z każdym rokiem „nagroda” za dobre serca - z muzyczno-błotnej przepoczwarzała się w skrajnie zideologizowany spęd małolatów trzymających się Owsiakowych spodni jak drogowskazu. Dość przypomnieć, że to właśnie tam aktor Kondrat, dziś umierający (z tęsknoty za filmem) za miliony (zarabiane na reklamach), przekonywał polską młodzież, że „Polska nie jest najważniejsza”, bo ważniejsze jest „ja”, „mnie”, „mi” czy „mieć”. To u Owsiaka ksiądz Boniecki zachęcał ją „róbta, co chceta”, a niedawno inna kapłanka Wiertniczej, rozciągnięta, pardon, naciągnięta jak guma Maria Czubaszek - jęczała w temacie klauzuli sumienia.

Gwoździem programu ogłupiania został jednak ksiądz Lemański.

Biskupi się nie zmienią, muszą wymrzeć

mówił na Woodstocku, wspaniale oddając jedną z najważniejszych różnic między kościółkiem otwartym z Czerskiej a prawdziwym Kościołem - „zamkniętym”, jak nazywają tradycyjny katolicyzm Michnikowi jeźdźcy burzy. Kiedy „zamknięty” więc powtarza: „Ludzie muszą żyć i nie wolno ich zabijać”, ten otwarty – spod znaku Lemańskiego czy Bonieckiego odpowiada: „Muszą wymrzeć”. Na początek tylko biskupi, ale potem – kto wie – może i wszyscy, którym nie podoba się ewangelizacja księży idoli? Po takich słowach chyba nawet ks. Sowa odwrócić powinien wzrok od kolegi w sutannie.

Bo jeśli, zdaniem ks. Lemańskiego biskupi „muszą wymrzeć”, to czy czeka on także z utęsknieniem na śmierć papieża Franciszka? Czy wyciągał z piwniczki stuletnie wino, gdy odchodził Jan Paweł II? Czy zamiast „Nie płakałem po Papieżu!” proponuje „Czekałem na tę śmierć!”?

Ponure to pytania w przypadku każdego człowieka, bo właśnie o podstawowe cechy ludzkie tu chodzi: szacunek do bliźniego nie pozwalający nie tylko nie wypowiadać publicznie, ale nawet w myślach najskrytszych słać komuś życzeń śmierci. Ksiądz Lemański tego nie ma, bo nie kocha bliźniego, jak siebie samego. Pewnie dlatego, że to drugie uczucie wypełnia go po koloratkę, a wyżej jest już tylko czerska pustka.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych