Gra jest wielopiętrowa, prawdziwy popis gorliwości IPN dopiero przed nami. Czy prezes Kamiński zapewni sobie ponowny wybór dzięki szafie Kiszczaka?

PAP/Radek Pietruszka/Jakub Kamiński
PAP/Radek Pietruszka/Jakub Kamiński

Teoretycznie wszystko dzieje się tak, jak dziać się powinno. Esbeckie papiery dotyczące TW „Bolka” wychodzą na światło dzienne, sprawiedliwość dziejowa jest przywracana. Aż miło patrzeć, jak uwijają się urzędnicy Instytutu Pamięci Narodowej przy dokumentach ujawnionych w domu Marii Kiszczak. Wspaniała praca, możny by rzec, że wręcz wzorowa, gdyby nie małe „ale”. A właściwie kilka takich „ale”.

Z wypowiedzi prezesa IPN wiemy, że wdowa po Czesławie Kiszczaku po raz pierwszy przyszła do instytutu na przełomie stycznia i lutego. Dr Łukasz Kamiński ma tak napięty kalendarz, że mógł się z nią spotkać dopiero dwa tygodnie później. Pewnie ortodoksyjnym antykomuchom niezwykle podoba się niezłomność historyka, który postanowił pani Kiszczakowej „nie taktować priorytetowo”. Spłycę jednak ten zachwyt. Jak mało instynktu śledczo-badawczego trzeba mieć, bo nad taką sytuacją przejść do porządku dziennego? Jak często zdarza się, że do IPN zgłasza się wdowa po peerelowskim premierze i szefie MSW? I po cóż mogła przyjść? Gdyby działo się to miesiąc później, prezes mógłby pomyśleć, że pani Maria zajrzała po prostu z wielkanocnym mazurkiem. Ale o papierach nie pomyślał. Dlaczego? Wszak jeszcze w ubiegłym roku instytut podobno zabiegał o odzyskanie archiwów Kiszczaka, ale sprawa zakończyła się wraz ze śmiercią szefa bezpieki.

To druga sprawa. Dlaczego śmierć komunistycznego generała zamknęła dochodzenie? Czy wraz z nim zniknęły dokumenty, które miał mieć w domu? Wręcz przeciwnie. Logiczne wydaje się, że właśnie wtedy, gdy umarł Kiszczak należało się zainteresować zawartością jego szafy.

Trzecia sprawa. Kiszczakowa w końcu dostała się do prezesa Kamińskiego i dopiero pokazana przez nią próbka kwitów wywołała lawinę. Czyli nie był to efekt wytężonej pracy, a raczej przypadku (choć trudno wierzyć w przypadki).Nagle okazało się, że prokuratorzy IPN w asyście policji mogą jednak wejść do prywatnego domu. PYTANIE: czy od 5 listopada 2015 roku (wtedy zmarł Czesław Kiszczak) zmieniły się jakieś przepisy, które to uniemożliwiały? Oczywiście, że nie. Poza tym, że w willi przy Oszczepników nie było żadnego przeszukania, poproszono po prostu wdowę, by oddała te dokumenty, o których mówiła. Prokuratorzy wzięli to, co im dała.

To pokazuje słabość instytutu pod obecnym kierownictwem. I proszę nie mieszać w głowie ludziom, że pion śledczy IPN jest tak samodzielny, że nawet prezes nie ma na niego wpływu. Ryba psuje się od głowy.

ciąg dalszy na następnej stronie ==>*

12
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.