Dr Szwagrzyk: Mam chęć pójścia dalej, by znaleźć majora „Łupaszkę”, „Zaporę”, a mam nadzieję - rotmistrza Pileckiego czy generała Fieldorfa

Fot. wPolityce.pl/Gił
Fot. wPolityce.pl/Gił

PATRZ TAKŻE: 69 lat temu dokonano egzekucji legendarnej sanitariuszki Danuty Siedzikówny „Inki”

Mam chęć pójścia dalej, by znaleźć majora „Łupaszkę”, „Zaporę”, a mam nadzieję - rotmistrza Pileckiego czy generała Fieldorfa. To byłoby największe możliwe wyróżnienie. Największy zaszczyt, jaki mógłby mnie w życiu spotkać – mówi w rozmowie z KAI dr hab. Krzysztof Szwagrzyk, pełnomocnik prezesa IPN ds. poszukiwań miejsc pochówku ofiar komunistycznego terroru, kierownikiem zespołu, który odnalazł szczątki „Inki”.

Publikujemy treść rozmowy z dr. hab. Krzysztofem Szwagrzykiem:

Jolanta Roman-Stefanowska (KAI): Gdy niemal rok temu wraz ze swoim zespołem rozpoczynał Pan prace ekshumacyjnyjne na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku, wierzył Pan że uda się odnaleźć „Inkę”?

Krzysztof Szwagrzyk: Zawsze robimy to z wiarą, że się uda. Tak było i w przypadku „Inki”. Przygotowania do poszukiwań trwały bardzo długo. Najważniejsze były dokumenty, a te były bardzo uszczuplone. Wiedzieliśmy o dwóch faktach, które doprowadziły do odnalezienia szczątków tej wyjątkowej dziewczyny.

Pierwsza to informacja, że na polu oznaczonym numerem 14 istniał nagrobek straconego wiosną 1947 roku porucznika Adama Dedio. Oznaczało to, że w kwaterze tej spoczywał co najmniej jeden więzień. Po drugie, znaliśmy treść dokumentu, którzy odnalazł w archiwach były wicedyrektor Aresztu Śledczego w Gdańsku Waldemar Kowalski. Na początku września 1946 roku ówczesny naczelnik więzienia, w odpowiedzi na list wdowy po Feliksie Selmanowiczu ps. Zagończyk napisał, że został on pogrzebany na Cmentarzu Garnizonowym pod numerem 136. Uznaliśmy więc, że kopiąc w każdym z kierunków - wcześniej czy później musimy trafić na szczątki innych więźniów.

Trzeciego dnia (we wrześniu tamtego roku) trafiliśmy na głębokości 49 centymetrów pod cmentarnym chodnikiem na szczątki dwóch osób w jednej jamie grobowej. To były dwie skrzynie bez wieka. W jednej były szczątki bardzo młodej kobiety z przestrzeloną czaszką. Drugie szczątki to mężczyzna, którego cechy absolutnie pasowały do „Zagończyka”. My już wtedy mieliśmy pewność - to była „Inka”. Oficjalnie to potrzebne były jeszcze badania, ale przecież my wiedzieliśmy, że jedyną kobietą straconą w gdańskim więzieniu strzałem w głowę była właśnie ona. Innych kobiet tak nie tracono.

Pomnik sanitariuszki Danuty
Pomnik sanitariuszki Danuty „Inki” Siedzikówny, uroczyście odsłonięty 30 bm. na placu przy kościele pw. św. Jana Bosko w gdańskiej Oruni. PAP/Piotr Pędziszewski

KAI: Oprawcy poza straceniem mieli jeszcze jeden cel, by ciał nigdy nie odnaleziono. Przecież w wielu miejscach ofiary stalinowskie spoczywają nawet pod trzema warstwami późniejszych pochówków.

To nie był przypadek. To była ciężka praca ale i dużo szczęścia. To było gdzieś zapisane, mieliśmy znaleźć i znaleźliśmy .

KAI: Jakie emocje towarzyszyły Panu w chwili, gdy miał Pan pewność, że znalazł Pan szczątki „Inki”?

Byłem tak po ludzku bardzo wzruszony. Moi współpracownicy też. Każdy w tak wyjątkowej chwili inaczej pokazuje emocje, ale zapewniam, to było wielkie przeżycie.

KAI: Podczas prac ekshumacyjnych pracowało bardzo wielu wolontariuszy.

Dziesiątki wolontariuszy. Ludzie młodzi, w starszym wieku, przychodziły całe rodziny, kibice. Byli oczywiście księża. Gdy tylko odkryliśmy pierwsze szczątki przyjechał arcybiskup Głódź i odmówił modlitwę. Specjalnie z Francji przyjechała pewna Polka - tylko po to, by pomóc.

Mieszkańcy Trójmiasta byli codziennie. Przywozili kanapki, ciasto, kawę w słoikach. To były piękne gesty.

KAI: Nie ogłaszaliście, że potrzebujecie pomocy. To była potrzeba serca?

Tak, to były setki ludzi. Z całej Polski. Z Warszawy, Łodzi, Wrocławia, Poznania.

KAI: Jakie prace wykonywali wolontariusze?

Mężczyźni przekopywali teren, kobiety pomagały w lżejszych pracach. To było delikatna praca. Przecież podczas ekshumacji trzeba pamiętać, że obok są inne groby. Ludzie je odwiedzają. Trzeba to wszystko posprzątać. Nagrobki pomyć. Mamy taką zasadę: pracujemy w miejscu wyjątkowym. Szukamy bohaterów narodowych, ale ich szczątki nie są ważniejsze od tych, którzy spoczywają obok.

KAI: Ma Pan poczucie spełnienia?

Mam chęć pójścia dalej, by znaleźć majora „Łupaszkę”, „Zaporę”, a mam nadzieję - rotmistrza Pileckiego czy generała Fieldorfa. To byłoby największe możliwe wyróżnienie. Największy zaszczyt, jaki mógłby mnie w życiu spotkać.

Rozmawiała Jolanta Roman-Stefanowska

KAI/Prej


Polecamy wSklepiku.pl:„Wielka Księga Patriotów Polskich”.

Pierwsza na rynku wydawniczym publikacja przedstawiająca biogramy 500 postaci z historii Polski, które miały duży wpływ na bieg jej dziejów.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.