„Rozbiory? Bogu dzięki. Inaczej nie mielibyśmy nowoczesnego państwa” – taką zajawką reklamuje „Gazeta Wyborcza” na swojej internetowej stronie wywiad z krakowskim socjologiem Janem Sową. W pewnym momencie to był na tej stronie najmocniej wyeksponowany tytuł opisujący stosunek tej gazety do rocznicy niepodległości.
Ten sam wywiad ukazał się w weekendowym, papierowym wydaniu „Wyborczej. Wyeksponowano podobny, choć trochę łagodniejszy tytuł. Mamy być wdzięczni zaborcom – bez nich Polacy nie byliby zdolni do zbudowania własnego nowoczesnego państwa – to główna teza.
CZYTAJ WIĘCEJ: Jakie jest przesłanie "Gazety Wyborczej" na Święto Niepodległości? "Zabory pod wieloma względami oznaczały postęp i modernizację"
Środowiska związane z redakcją na Czerskiej zarzucają często swoim przeciwnikom naiwność, uproszczenia, czarno-biały stosunek do rzeczywistości. Tymczasem ten wywiad to przykład kuriozalnych schematów, pominięć, skrótów myślowych, które gdy rozprawiamy się w ten sposób z historią własnego narodu, stają się złowrogą politgramotą.
Doktor habilitowany Sowa nie ukrywa zresztą własnej skłonności do bezceremonialnego używania historycznych kostiumów do bardzo prymitywnej współczesnej publicystyki politycznej. I wszystko kojarzy mu się z jednym. Antyintelektualizm polskiej szlachty, negatywnego bohatera tej opowieści, ma być w prostej linii odpowiedzialny za pogardę jaka kryła się w PiS-owskim określeniu „wykształciuchy” (tłumaczyć, co naprawdę oznaczało tamto wymyślone przez Ludwika Dorna określenie, to daremny trud). Demaskacja idei jagiellońskiej (nie przypisanej wyraźnie do żadnego okresu) jest wstępem do topornego ataku na Lecha Kaczyńskiego. Itd. Itp. Dziennikarka „Wyborczej” jest zachwycona, a wpisujący się pod wywiadem czytelnicy cieszą się, że wreszcie głos zabrał „nowoczesny historyk”.
I choć doktor Sowa historykiem nie jest, co wyłazi z niemal każdego zdania tego tekstu, rodzi się nam „nowa świecka tradycja”. Wywody naukowca o polskiej szlachcie rozpijającej chłopów przywodzi na myśl krótką prelekcję muzealnej przewodniczki granej przez Emilię Krakowską z filmu „Brunet wieczorową porą” Stanisława Barei. Poziom zbliżony, retoryka też. Tyle że Bareja parodiował prymitywną propagandę czasów Gierka. Jak widać ma ona godnych następców.
Zacznę od tego, że sam jestem reprezentantem zdecydowanie krytycznej interpretacji polskiej historii. Kocham tradycję Sienkiewicza, ale wierzę w sens szarpania ran przez Żeromskiego. To w „Popiołach” widzimy ojca Rafała Olbromskiego, polskiego szlachciurę, oburzonego tym, że austriacki urzędnik nakazuje mu szanować prawa własnych chłopów. Takie paradoksy miały miejsce i warto o nich wiedzieć.
Jestem też umiarkowanym sympatykiem konserwatywnej przecież szkoły krakowskiej, która pokazywała paradoks: wolnościowy szlachecki ustrój bywał zasłoną dla zbiorowego interesu tej grupy, co uderzało w interes innych grup: mieszczan czy chłopów. Takie paradoksy pojawiały się zresztą w historii świata nie pierwszy raz. Na przykład brutalne, ba okrutne wobec własnych warstw wyższych cesarstwo rzymskie brało w obronę inne grupy, które w „wolnościowej” republice rzymskiej miały poczucie upośledzenia. Krytyka szlacheckiego egoizmu ze strony szlacheckich przecież stańczyków brzmiała mi po latach, np. w historii Polski Michała Bobrzyńskiego, równie przekonująco jak krytyka ze strony lewicy.
Ale między takimi twierdzeniami, a łopatologicznym wywodem doktora Sowy wspieranego przez redaktor Wodecką jest jednak przepaść. Uczony porównuje modernizację dokonaną przez zaborców do rewolucji francuskiej i amerykańskiej. To absurd.
Sowa twierdzi, że zaborcy uwolnili chłopów od pańszczyzny. Ale kiedy? W zaborze austriackim w roku 1848, w rosyjskim pod presją zagrożenia powstaniem styczniowym. Rządy austriacki i rosyjski wykorzystywały skądinąd ten temat do rozgrywki z polską szlachtą, ale wcale się do tych decyzji nie śpieszyły, także u siebie. Reakcja metternichowska po roku 1815 miała naturę równocześnie konserwatywną i antypolską. A równocześnie przynajmniej część patriotycznej polskiej szlachty chciała także zmian społecznych.
To o czym się w ogóle nie mówi to największa słabość lekcji historii a la Czerska. Straciliśmy niepodległość nie w momencie największej zapaści naszej państwowości, a w chwili próby naprawienia własnego domu. Bawią mnie jednostronne apologie sarmatyzmu, ale ludzie, którzy bronili się przed trzema zaborcami w dobie Konstytucji 3 Maja nie byli klasycznymi sarmatami. Próbowali łączyć polskie umiłowanie wolności z wzorcami zachodnimi: praworządności, ładu administracyjnego i rozmaitych reform społecznych rozszerzających pojęcie obywatelstwa na nowe warstwy.
Także wiek XIX to nie tylko historia poszukiwania niezależności od rzekomo dobroczynnych rządów zaborczych, ale też szukania nowego modelu owego obywatelstwa: szukają go wtedy i niektórzy ugodowcy, i powstańcy różnych odcieni. Jeśli się tego polskiego wysiłku nie zauważa, nie rozumie się nic.
Nie wierzę, że w redakcji „Wyborczej” nie ma ludzi, którzy tego nie wiedzą. Po prostu kolejna pokusa szokowania i zagrania na nosie prawicowym patriotom prowadzi do drukowania absurdów. Sprawa wymaga większego tekstu i obiecuję go państwu. Ale na razie mogę tylko otworzyć usta w zdumieniu. Jakie są granice niemądrego, bezsensownego, nie popartego żadnymi faktami, samą tylko retoryką, znęcania się nad własną historią?
Jak widać, takiej granicy nie ma.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/170720-mamy-dziekowac-bogu-za-zabory-takim-haslem-czci-wyborcza-rocznice-polskiej-niepodleglosci-nieznany-naukowiec-zamiast-historycznego-wykladu-funduje-nam-ahistoryczna-politgramote