"Na tym filmie płakali mężczyźni". Piotr Skwieciński o "Sierpniowym niebie. 63 dniach chwały"

Fot. Przemysław Grela / materiały promocyjne filmu, www.sierpnioweniebo.pl
Fot. Przemysław Grela / materiały promocyjne filmu, www.sierpnioweniebo.pl

„Sierpniowe niebo. 63 dni chwały” Ireneusza Dobrowolskiego to nie tylko świetny – a gdyby nie kilka zgrzytów, nie wahałbym się użyć słowa: genialny – film o Powstaniu Warszawskim. To także bardzo przekonywująca odpowiedź na pewien rodzaj zarzutów, jakie tradycyjnej narracji na temat Powstania stawiają progresywistyczni radykałowie.

- Nie mówicie o cierpieniach ludności cywilnej! Nie mówicie o nich nie tylko dlatego, że wasz patriotyzm jest patriotyzmem napakowanych testosteronem samców, ubóstwiających tromtadrację i lekceważących cierpienia kobiet i dzieci. Ale i dlatego, że gdybyście zaczęli mówić o tym ostatnim, nie sposób byłoby nie potępić nie tylko Powstania, ale też tradycyjnego, „męskiego” patriotyzmu tych, którzy do tego doprowadzili! - tak mniej więcej brzmi narracja progresywistycznych radykałów, skierowana przeciw „naszej stronie” (jakkolwiek by ją definiować).

Te tezy były i są i stawiane instrumentalnie – używający ich próbują po prostu za pomocą antypowstańczej maczugi wykorzenić polski patriotyzm. Te tezy są też oczywiście nieprawdziwe, bo tragedia mordowanej przez Niemców cywilnej ludności stolicy nigdy nie była zapomniana.

Choć z drugiej strony jest prawdą, że nasza opowieść o Powstaniu koncentrowała się i koncentruje na bohaterstwie walczących. Ale to skądinąd właśnie oni byli w czasie Powstania awangardą walki o wolność. A potem, przez lata, to żołnierze, a nie ludność cywilna, byli obiektem najpierw hańbiących ataków, a potem manipulacji peerelowskiej propagandy. To spośród nich rekrutowało się bardzo wielu więźniów stalinowskich kazamat.  Wreszcie – można nad tym ubolewać, ale walka zawsze była i zawsze będzie narracyjnie atrakcyjniejsza od biernego strachu i umierania. Tak było od czasów Homera. Dlatego pewna koncentracja na wojskowej epopei, a nie cywilnej tragedii była nieunikniona.

„Sierpniowe niebo” odchodzi jednak od tej nieuniknioności. Dobrowolski znalazł sposób na to, aby mówić o tragedii cywilów (wystarczy powiedzieć, że akcja filmu dzieje się w czasie rzezi Woli…) w sposób nie tylko poruszający, ale całkowicie niesprzeczny z „tradycyjną powstańczą narracją”. Ta tragedia nie jest marginesem filmu. Jest głównym tematem tych jego fragmentów, które dzieją się w ’44 roku (bo jest też wątek współczesny, a kilka scen dzieje się również w roku ’43).

Tragedia cywili w optyce Dobrowolskiego nie tylko jest niesprzeczna z „tradycyjną narracją”. Staje się jej integralnym elementem. Co więcej, wraz z tragedią żołnierzy zyskuje wyższe znaczenie. Nadaje sens naszej, dzisiejszej egzystencji.

Jak? Trudno odpowiedzieć na to pytanie, nie zdradzając szczegółów filmu. Powiedzmy więc może tylko, że akcja zaczyna się, gdy na współczesnej warszawskiej budowie, której inwestorowi bardzo się śpieszy, koparka odkrywa szkielet w strzępach munduru. I ten fakt wywołuje szereg zdarzeń, które z jednej strony kilku osobom każą się określić, stają się dla nich momentem prawie że ostatecznej próby.… A z drugiej strony – zamyka on pewien metafizyczny łańcuch, co ma jeszcze inne konsekwencje dla czyjegoś życia.

W czasie rozmowy po projekcji reżyser powiedział, że wie o takich faktach, mających miejsce na warszawskich budowach (i nie chodzi tu bynajmniej o głośne dwa lata temu podejrzenia dotyczące budowy drugiej linii metra, tylko o sprawy nieco dawniejsze). I że zdarzało się, iż – aby uniknąć przestoju – ludzkie szczątki były po prostu zakopywane głębiej, czy wręcz – zalewane betonem…

Dopowiedzmy – tego dotyczy podstawowy konflikt współczesnej części filmu.

Konflikt, dodajmy, odmalowany w bardzo ostry sposób, choć w sensie filmowym w łagodnych, pastelowych barwach sierpniowego, upalnego dnia. Bo akcja współczesnej części „Sierpniowego nieba” też dzieje się w sierpniu, też piątego. To element wspomnianego metafizycznego łańcucha. Coś się dopełniło. Ziemia oddała to, co kiedyś zabrała, i życie kilku ludzi już nigdy nie będzie takie, jak było.

I okazuje się, że wszystko ma sens. Miało wtedy i ma teraz. Żyjący jeszcze warszawscy powstańcy po obejrzeniu „Sierpniowego nieba” mówili: czuliśmy, że znowu walczymy. I bynajmniej nie chodziło im tylko o realizm scen batalistycznych.

Przepraszam za trochę podniosły ton, ale doprawdy trudno go uniknąć.

Użyłbym więc, jak napisałem wyżej, określenia „genialny film” gdyby nie… No właśnie.

Gdyby nie kilka momentów w mojej ocenie sztucznych i nieprawdziwych. Do takich zaliczyłbym w pierwszym rzędzie pojawiającego się w pewnej chwili „dobrego Niemca”. Samą postać jeszcze bym może darował. Ale kiedy młody esesman (tak, nie wehrmachtowiec, tylko esesman…!) deklamuje, że jeszcze pół roku temu był studentem, a dziś „tu w kompanii karnej zabijam wolność”, mam poczucie nie tylko przeszarżowania, ale odejścia od bardzo udanego realizmu, podszytego równie udaną metafizyką w stronę kiepskiej dydaktyki.

A jeszcze w dodatku wprowadzono postać „dobrego Niemca”, natomiast nie zadbano o pokazanie nam „dobrego Rosjanina”, choć skądinąd twórcy filmu bardzo podkreślają rosyjskość części mordujących na Woli oddziałów (chodzi oczywiście o RONA). Robi to wrażenie, eufemistycznie rzecz ujmując, pewnej nierównowagi, i jest to nierównowaga przykra.

No i, nie wiadomo czym spowodowane, ocalenie wziętego z bronią w ręku do niewoli powstańca... Na początku sierpnia, na Woli, rzecz według mojej wiedzy wykluczona. Chyba żeby miały miejsce jakieś szczególne okoliczności – ale o takowych autor filmu nic nam nie mówi…

Wreszcie – tu już nie krytykuję fundamentalnie, tylko chcę wejść w dyskusję z twórcą filmu - współcześnie dziejący się konflikt, którego przedmiotem jest zabetonowanie lub nie szczątków sanitariuszki, związany jest z zupełnie współczesną polityką. Czy raczej – z polityczno-kulturowym backgroundem części protagonistów tego konfliktu. Autor tak te sprawy postrzega, i to jego dobre prawo. Co więcej, przedstawia rzecz przekonywująco. I zresztą niekoniecznie musi to być interpretacja nieprawdziwa.

Tylko że zarazem jest ona za prosta i po prostu niepełna. Bo oczywiście zabetonowania powstańczych szczątków może żądać menager, którego osobista i rodzinna tradycja jest, nazwijmy to tak, daleka od AK-owskiej. Ale to tylko cząstka prawdy. Bo dokładnie tego samego mógłby żądać menager inny, o kompletnie odmiennym backgroundzie. Bo taka jest po prostu logika współczesnego kapitalizmu, a kto się jej nie podporządkuje, tego ta logika wprasowywuje w ziemię. Karol Borowiecki z „Ziemi Obiecanej” mówił że „człowiek dnia dzisiejszego, który nie chce zostać cudzym parobkiem, musi być wolnym od więzów, przeszłości, szlachectwa i tym podobnych przesądów, to krępuje wolę i obezsila w walce z przeciwnikiem bez skrupułów - bo bez tradycji; z przeciwnikiem dlatego strasznym, że jest sam sobie przeszłością, teraźniejszością i przyszłością, środkiem i celem”. Dziś jest tak samo, tylko że bardziej. A gdy taki człowiek stanie się wolnym od więzów – to każe zalać betonem szczątki bohaterki, choćby sam był wnukiem akowca i prawnukiem legionisty.

Ale to już dyskusja filozoficzna, a sygnalizowane powyżej słabsze elementy filmu są na szczęście tylko łyżeczką dziegciu, która w niewielkim stopniu zakłóca smak miodu. Z czystym sumieniem więc mówię: idźcie Państwo na „Sierpniowe niebo”. Na sali kinowej płakali nawet mężczyźni.

CZYTAJ TAKŻE: Reżyser "Sierpniowego Nieba": "Polskość przeżywa dziś swój renesans. Mit Powstania Warszawskiego jest odpowiedzią na potrzebę przeżycia pokoleniowego młodzieży." NASZ WYWIAD

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.