Sposób relacjonowania przebiegu 11 Listopada w TVN 24 i TVP INFO przypomina haniebne, najczarniejsze dni polskich mediów w PRL-u. Ordynarna, sowiecka i hitlerowska propaganda, to - i tylko to – nasuwa mi się na myśl, jeśli szukam porównań.
Kilkadziesiąt tysięcy ludzi szło w spokoju, mimo prób prowokacji ze strony przeciwników a może i policji, manifestując uczucia patriotyczne, ale ekrany telewizyjne sączyły do umysłów nieświadomych manipulacji obywateli całkiem inny przekaz, ponoć w relacji „na żywo” i „z miejsca”- był to obrazek bijatyk policji z bandą kilkudziesięciu chuliganów.
Tak oto Marsz Niepodległości został przedstawiony jako przedsięwzięcie bandyckie. Dokładnie według wzorców jak w PRL-u przedstawiano „wichrzycieli” w czerwcu 1956r., w marcu 1968r., w grudniu 1970r., czerwcu 1976r., no i w stanie wojennym, rzecz jasna. Że nie był to błąd w sztuce, lecz założony scenariusz, najlepiej świadczy fakt, iż tezy wygłaszane przez prowadzących dziennikarzy i ich gości nie ulegały zmianie nawet, gdy stały w sprzeczności z przekazywanym obrazem. Kuriozalna wręcz była sytuacja, kiedy widzieliśmy na ekranie TV pusty plac Konstytucji , gdyż Marsz Niepodległości udał się inną niż wcześniej zapowiadana trasą pod pomnik Dmowskiego i Piłsudskiego, a spikerka telewizyjna nadal ostrzegała histerycznie widzów, że zaraz może dojść do konfrontacji” bojówek prawicowych” z „pokojową młodzieżą” Kolorowej Niepodległej, blokującą wylot z placu na Marszałkowską. Relacje pisemne zaś na głównych portalach (w tym „Gazety Wyborczej”) były formułowane w sposób iście kabaretowy: „bojówki prawicowe” rzucały butelkami, kamieniami i tłukły kijami, z kolei jeśli już trzeba było zaznaczyć, że jakieś elementy ulicy lub przedmioty frunęły w stronę Marszu Niepodległości, no to one właśnie „frunęły”, nie wiadomo przez kogo rzucone, ot same z siebie, jak to butelki i kamienie mają w zwyczaju!
Trudno mi uwierzyć, żeby poważni dziennikarze – choćby dzieliły ich zasadnicze różnice polityczne – po pierwsze nie widzieli tych skandalicznych (ponoć dziennikarskich) relacji, po drugie – żeby akceptowali takie dziennikarstwo(?). Dlatego sądziłem, że moje, nasze, środowisko zdobędzie się na jednoznaczną ocenę.
A jednak - znowu uległem złudzeniu. Oto w dniu wczorajszym (rychło w czas, 14 listopada!), oświadczenie wydał zarząd główny SDP. Z oburzeniem – i słusznie! - potępił akty wandalizmu i niszczenie sprzętu stacji telewizyjnych i radiowych. Wymienił nazwy tych stacji. Następnie zaapelował do dziennikarzy o rzetelne – niezależnie od sympatii politycznych – relacjonowanie wydarzeń. Tutaj jednakże nazw adresatów swojego apelu nie podał, choć z przytoczonej wcześniej wyliczanki zniszczonego sprzętu wynika, że nie miałby z tym najmniejszego kłopotu. Rozumiem, że zadziałała „zasada wyważonego kompromisu”, która w salonach warszawskich przybiera kształt mówienia tak na okrągło aż treść przekazu nabiera pożądanego w salonie sensu, czyli staje się bezsensem, zniekształcającym rzeczywistość, ba, wręcz ją przekłamującym.
Ale też jakieś poczucie wstydu chyba jeszcze w nowych władzach SDP pozostało, bo przecież pod oświadczeniem nie ma żadnych nazwisk, tylko urzędnicza formuła „zarząd główny”? W tym wstydzie zatem moja nadzieja, że któregoś dnia SDP nazwie po imieniu to, co się dzieje w polskich mediach. Po imieniu!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/122017-krzysztof-czabanski-co-sie-dzieje-w-mediach-po-imieniu-prosze-nie-byl-to-blad-w-sztuce-lecz-zalozony-scenariusz